Odpowiedź jest i prosta, i trudna zarazem, bo nie ma jednego winnego tej sytuacji. To cały długotrwały splot błędów, zaniechań i uprzedzeń wielu ludzi, od których zależało to, czy sukcesy drużyny Bogdana Wenty z lat 2007 i 2009 będą fundamentem postępu polskiego handballu, zwanego swojsko od czasów Józefa Piłsudskiego "szczypiorniakiem". Szansa była wtedy ogromna, chociaż mam wrażenie, że ówczesne władze Związku Piłki Ręcznej w Polsce (taki dziwoląg językowy, chyba po to żeby nie nazywać się w skrócie PZPR) nie za bardzo zdawały sobie sprawę jakim potencjałem dysponuje ówczesna reprezentacja Polski. Przypominam sobie nawet taką jedną moją rozmowę, po konferencji prasowej przed wylotem na MŚ 2007 do Niemiec, z ówczesnym Prezesem ZPRP - Andrzejem Kraśnickim. W kuluarach pytam: "Andrzej, a tak naprawdę jakie cele stawiasz przed drużyną i trenerem?". A on na to: "Jak nie wyjdą z grupy to trzeba będzie rozwiązać umowę z Bogdanem." Trochę mnie to zaskoczyło, bo przecież Bogdan Wenta to był i wciąż jest gość z silnym charakterem, a jego kluczowi zawodnicy grali wtedy w topowych klubach najsilniejszej wtedy ligi Europy - Bundesligi. Skąd więc taka niewiara? Hmm, może z nieznajomości tematu. Nie tylko Andrzej Kraśnicki nie wierzył wtedy w polskich piłkarzy ręcznych. Agencja sprzedająca wtedy prawa telewizyjne do turnieju w Niemczech "wycisnęła" z Polsatu zabawne z dzisiejszego punktu widzenia, całe 150 tysięcy jednostek w twardej walucie. Nie targowali się specjalnie, bo tak jak Kraśnicki nie wierzyli w cuda, a ostatni i jedyny medal na mistrzostwach świata Polacy zdobyli wcześniej w odległym 1982 roku. Ha, odbili sobie w następnym rozdaniu, bo za następny turniej TVP zapłaciło jej już okrągłe, tłuste 2 miliony euro. Tak czy owak nasza drużyna zagrała w Niemczech koncertowo i osiągnęła największy, jak do tej pory, sukces w historii - wicemistrzostwo świata, a mecz finałowy z gospodarzami turnieju obejrzało w otwartym Polsacie prawie osiem milionów widzów. Cała Polska żyła wtedy naszymi "Gladiatorami" - Grzegorzem Tkaczykiem, Karolem Bieleckim, braćmi Lijewskimi, Arturem Siódmiakiem czy Sławomirem Szmalem. Popularnością gonili piłkarzy i siatkarzy, którzy ledwie dwa miesiące wcześniej w Japonii także zdobyli srebrne medale mistrzostw świata. Wydawało się, że to idealny moment żeby przeprowadzić gruntowną reformę polskiej piłki ręcznej. Znaleźć dla niej lojalnych sponsorów na lata, rozbudować i unowocześnić infrastrukturę, opracować nowy system szkolenia dzieci i młodzieży. Niestety, wbrew nadziejom szło z tym bardzo opornie, a wkrótce głównym zadaniem działaczy stało się pacyfikowanie odważnych wypowiedzi Bogdana Wenty, który szczerze i z charakterystyczną dla siebie ekspresją wskazywał wszystkie bolączki jego kochanej dyscypliny sportu. Na nieszczęście dla niego i wszystkich prawdziwych reformatorów, kolejny turniej MŚ 2009 r., to następny medal Polaków, zdobyty w jeszcze bardziej dramatycznych okolicznościach niż ten w Niemczech. To wtedy przecież powstała nowa, umowna jednostka czasu - "Jedna Wenta" - równa 14 sekundom, które potrzebowali Polacy do strzelania decydującej bramki w końcówce meczu z Norwegami. Polacy byli na ustach wszystkich, ale reformy w związku dalej nie ruszały a i Wenta dalej był persona non grata. Lata mijały, Bogdan Wenta oddalał się coraz bardziej od piłki ręcznej, jego zawodnicy też byli bardziej w opozycji do działaczy niż z nimi współpracowali. To pokolenie jeszcze raz zerwie się do walki o jeszcze jeden medal na MŚ w Katarze w 2015 roku i z wielkimi nadziejami przystąpi do rozgrywanego w Polsce Euro 2016. Niestety ten turniej będziemy wspominać jak Brazylijczycy piłkarski Mundial z 2014 roku. Ich klęska 1:7 w półfinałowym meczu z Niemcami, to coś podobnego do meczu naszych piłkarzy ręcznych z Chorwacją, dającego przepustkę do strefy medalowej. Paradoksalnie nawet porażka siedmioma bramkami dawała nam wtedy awans do 1/2 finału turnieju, ale Chorwaci zdemolowali nas aż 23:37! To był prawdziwy szok i informacja, że coś się nieodwracalnie kończy, że z pogrobowców Bogdana Wenty już nic więcej się nie wyciśnie. A co w zamian? A w zamian wielka organizacyjna dziura z perspektywą trwających właśnie w Polsce i Szwecji, schowanych w medialnym cieniu innych ważnych i nieważnych wydarzeń, mówiąc delikatnie - bardzo nieudanych dla nas - mistrzostw świata. Dlaczego tak się stało? Ano dlatego, że oprócz nieudolności działaczy, od 2016 roku polska piłka ręczna karmiła się tylko iluzjami, że wszystko się jakoś ułoży. Przecież nasze kluby z Kielc i Płocka świetnie sobie radziły w europejskich pucharach, tyle tylko, że Polaków w ich składach ze świecą szukać i reprezentacja pożytku nie miała żadnego. Liga zmieniająca bez powodu głównego nadawcę z Polsatu na TVP, teraz chodzi po mieście i prosi o audiencje, bo przy Woronicza już nie za bardzo palą się do przedłużenia kontraktu. Dodatkowym znakiem, że piłka ręczna nie jest już towarem pierwszej potrzeby w TVP, jest to, że wszystkie mecze Polaków na aktualnych MŚ nadano tylko w TVP Sport i żaden z nich nawet nie zbliżył się do widowni 1 miliona widzów, co jak na imprezę rozgrywaną w Polsce jest sporym rozczarowaniem. Co prawda całe mistrzostwa nadaje platforma streamingowa Viaplay, ale chyba przeceniła jakość polskich magistrali internetowych i wciąż boryka się z dużymi problemami technicznymi, więc na dzisiaj nie jest żadną alternatywą dla stacji z Woronicza 17. Wszystko to razem świadczy o tym, że ogólnie - polska piłka ręczna ma się dzisiaj gorzej niż przed rokiem 2007, kiedy niespodziewanie ruszała na podbój świata. Może jeszcze nie leży w trumnie, ale gromnicę już jej do ręki włożyli. Kto? A ci którzy mówią, że ją najbardziej kochają.