Trochę to zabawne, że na te kilka dni do czwartkowej konferencji prasowej PZPN, wszystkie bez wyjątku media w Polsce budowały napięcie i odliczały czas na odkrycie nowej, trenerskiej karty Prezesa Bońka. Ileż to było spekulacji, domniemań, ba - wręcz "pewnych" informacji, że to właśnie będzie ten człowiek a nie ktoś zupełnie inny. Jedno tylko było niezmienne stałe we wszystkich medialnych komentarzach - nikt nie żałował Jerzego Brzęczka. I choć - były już selekcjoner uczynił wiele, żeby naród, i to nie tylko ten dziennikarski, mocno go znielubił, to mnie jest go zwyczajnie, po ludzku, żal. I myślę, że nikt z nas nie chciałby się znaleźć na jego miejscu bez względu na dziedzinę jaką się zawodowo zajmujemy. Odwołanie z tak eksponowanego i prestiżowego stanowiska w połowie drogi do celu nie jest przyjemne, zwłaszcza, że jeszcze w listopadzie nic, ale to absolutnie nic nie zapowiadało czwartkowej rewolucji. Więcej, PZPN twierdził, że Brzęczek wykonał wszystkie zadania jakie przed nim postawiono i dlatego może spać spokojnie. Cóż się zatem takiego stało w ciągu dwóch miesięcy, że Prezes Zbigniew Boniek doszedł do wniosku, że z tej mąki dobrego chleba już nie będzie? No i tego, poza samym Prezesem Zbyszkiem nikt nie wie i nigdy się nie dowie. Nie będziemy wiedzieć, co ostatecznie i definitywnie oddaliło Pana Prezesa od Selekcjonera, bo to mogła być zupełnie błaha rzecz, nie przystająca do rozmiarów egzekucji, ale spełniająca funkcje przysłowiowej iskry na beczce z prochem. Zobacz Interia Sport w nowej odsłonie Sprawdź! Kto dobrze zna Zbyszka, ja ledwie 25 lat, to wie, że zwraca on uwagę na różne detale, ale lojalność była, jest i chyba będzie zawsze na pierwszym miejscu. Lojalność rozumiana nie tylko jako trzymanie języka za zębami, ale także, a może przede wszystkim jako rozumienie nadrzędnych pryncypiów, które można by nazwać swoistą "Racją Stanu PZPN". I jeśli chodzi o to kryterium to na pewno Adam Nawałka zdecydowanie lepiej od Jerzego Brzęczka rozumiał grę zespołową w ramach tej ideologii. Tym samym, po prostu przysparzał o wiele mniej kłopotów Prezesowi Bońkowi niż jego następca. Czy to było decydujące? Na pewno nie. Zbyszek - tak jak go znam od ćwierć wieku - lubi słuchać i wyciągać kompilacyjne wnioski z rozmów z ludźmi ze swojego najbliższego otoczenia. To duża umiejętność i zaleta, wsłuchiwać się w opinie innych a sprzedawać je później jako swoje. I co najważniejsze - Prezes Boniek potrafi brać całkowitą odpowiedzialność za swoje decyzje. Dlatego byłem mocno zdziwiony całym tym czwartkowym cyrkiem, kiedy podczas konferencji prasowej, dopuszczeni do głosu mniej lub bardziej przypadkowi dziennikarze zadawali Prezesowi często banalne, zupełnie nieistotne pytania obniżając powagę tej całej trenerskiej operacji. No bo czy to ważne, do kogo i kiedy dzwonił Prezes Boniek z informacją o pomyśle na zmianę selekcjonera? Przecież to jest tylko jego i wyłącznie jego sprawa, bo ma mandat Prezesa PZPN i może robić co mu się żywnie podoba. Oczywiście, że to z kolei może irytować i pewnie bardzo irytuje jego współpracowników, ale przecież do tego powinni się już przyzwyczaić w ciągu dziewięciu lat wspólnej pracy w piłkarskiej federacji. Tak czy owak, Zbigniew Boniek zrobił to, co uważał za najlepsze w tym czasie dla niego i polskiej piłki. Czas pokaże czy miał rację. Mam tylko nadzieję, że z trenerem Sousą będzie pracować dwóch, obiecanych polskich asystentów, z których jeden przejmie kiedyś od niego kadrę. To taki typowy niemiecki model, który sprawdza się tam od dziesięcioleci, ale nam to do głowy jeszcze ani razu nie przyszło. Cokolwiek się jednak nie stanie, i nawet jeśli Pauolo Sousa jako selekcjoner polskiej reprezentacji okaże się kompletnym niewypałem, piłkarski pomnik Zbigniewa Bońka pewnie specjalnie na tym nie ucierpi. Od co najmniej dekady, w polskiej piłce Zibi może robić wszystko, co chce. I tak szczerze, każdy z nas przyłożył do tego palec. Marian Kmita