Uczestnictwo w mundialu, z całym ryzykiem bolesnego blamażu, czego doświadczamy z przerwami od 2002 roku, to oczywiście sytuacja stokroć bardziej komfortowa, niż oglądanie mistrzostw jedynie w telewizji, co jest udziałem np. utytułowanych Włochów i to drugi raz z rzędu. Tak więc startujemy do kolejnego wielkiego piłkarskiego turnieju z takim samym, mocnym biciem serca jak w 1938, 74, 78, 82, 86 i 2002,2006 i 2018 roku. I choć to były za każdym razem zupełnie inne futbolowe przypadki, to trzeba przyznać rację Jurkowi Engelowi, że jak już się przyjeżdżało na mundial to po to, aby grać o najwyższe trofeum. O ten sam Złoty Puchar, o którym marzą Brazylijczycy, Francuzi, Hiszpanie, Niemcy czy Anglicy. Jurek opowiadał o tym publicznie już w 2002 roku lądując w Korei ze swoją kadrą. Wtedy takie twierdzenie brzmiało dość groteskowo, a co najmniej bezczelnie, ale dzisiaj przyznaję Jurkowi rację - tak trzeba mówić. No bo jak się wkłada naszym piłkarzom od dziesięcioleci - "Wyjdźcie chociaż z grupy!" - to co będzie ich celem jak już w końcu wyjdą? Marian Kmita: Startujemy do kolejnego wielkiego piłkarskiego turnieju Marzenie - tylko o wyjściu z grupy - rodzi w naszym zespole, i to tak samo u zawodników, jaki i u trenerów rożnego rodzaju kompleksy, nieuzasadnioną frustrację i poczucie paraliżującej niemocy zanim jeszcze usłyszymy gwizdek sędziego rozpoczynający pierwszy mecz. Więcej, z tej bojaźni, każdy z rywali wydaje się być gigantem, który swoim cieniem przykrywa wszystkie jasne punkty naszego zespołu i wszyscy zaczynamy kombinować, co tu zrobić, aby ryzyko porażki było jak najmniejsze. Pobrzmiewa to już w wypowiedziach naszych graczy, choćby tych, którzy udzielili swego głosu dziennikarzom Polsatu Sport po ostatnim meczu z Chile. Grzegorz Krychowiak i Kamil Glik wręcz udowadniali, że w Katarze musimy grać ultra defensywnie, bo to zapewni nam skuteczność i szansę na wygranie meczów z Meksykiem i Arabią Saudyjską. Z drugiej strony jest samotny Robert Lewandowski, który jeszcze kilka miesięcy temu twierdził publicznie, że potrafimy i powinniśmy grać bardziej otwartą piłkę, bo wtedy sukces będzie bardziej realny. Zakładając nawet, że każdy z naszych doświadczonych piłkarzy kreuje te tezy z nieudolnie ukrywanego własnego, egoistycznego punktu widzenia, to każdy obiektywny obserwator przyzna rację Lewandowskiemu. Po pierwsze, od dziesięcioleci nie mieliśmy tylu znakomitych piłkarzy potrafiących atakować bramkę przeciwnika. Robert Lewandowski, Arkadiusz Milik i Piotr Zieliński właśnie teraz, w Katarze, powinni razem występować na boisku. To jest ich czas, bo jeśli nie teraz to kiedy? I odwrotnie, może turniej w Katarze, to już nie jest czas dla Kamila Glika i Grzegorza Krychowiaka, bo nawet jeśli zagramy bardzo defensywnie z takim Meksykiem, to nie sądzę, żeby obu wielce zasłużonym naszym graczom przybyło szybkości, zwrotności czy skoczności. Po drugie, im dalej będzie piłka od naszego pola karnego, tym większe mamy szanse na ostateczne zwycięstwo. A kiedy tak będzie? Wtedy kiedy zagramy z dwoma napastnikami i czterema obrońcami. Czyli na wskroś ofensywnie. Trenerskie DNA Michniewicza skłania się ku obronie Wie chyba o tym Czesław Michniewicz, bo jego tajemnicze wypowiedzi po dramatycznie marnym meczu z Chile, w których twierdzi z uśmiechem, że ma kilka wariantów ustawień swojego zespołu na mundialowe mecze, zwiastują jakieś optymistyczne niespodzianki. I choć powszechnie wiadomo, że jego trenerskie DNA skłania się ku obronie, to jednak rozsądek, którego mu nie brakuje, może wskazać na atak i ofensywę. Oby. A na koniec zostanie już tylko nasz ukochany sport, w którym nigdy nie było, nie jest i nie będzie wiadomo kto wygra. Bo jak głosi refren piłkarskiego szlagieru z czasów WM’74 inspirowany sentencjami z samego Kazimierza Górskiego: "Po zielonej trawie piłka goni, albo my wygramy, albo oni, Albo będzie dobrze, albo źle, piłka jest okrągła a bramki są dwie." I na szczęście, w tym temacie, nic się do dzisiaj nie zmieniło.