Za dziesięć dni startuje gigantyczny turniej siatkarski w Rimini, zjawisko bez precedensu w historii światowej siatkówki. Od 25 maja do 27 czerwca kobiety i mężczyźni rozegrają w ramach tegorocznej Ligi Narodów mordercze 248 meczów. Na marginesie tego giganta dzieją w światowej siatkówce rzeczy niepokojące. A wszystko, a jakże, za sprawą naszej globalnej zmory, wirusa COVID -19. Okazuje się, że staje się on powoli tajną bronią gospodarzy - organizatorów różnych turniejów firmowanych przez europejska federację CEV. Niedawno w Budapeszcie rozgrywano jeden z turniejów eliminacyjnych do jesiennych mistrzostw Europy mężczyzn. Oprócz gospodarzy startowała w nim reprezentacja Norwegii i spotkało ją mniej więcej to, co naszych skoczków narciarskich w końcówce sezonu. Dostałem w tej sprawie obszerną korespondencję od znajomego z Oslo, którą cytuję z niewielkimi skrótami. Pisze on tak: "Reprezentacja Norwegii przybyła do Budapesztu prosto ze zgrupowania w Słowenii i jak wszystkie ekipy zostali przetestowania na COVID-19... jakoś to dziwnie wyglądało, bo inne ekipy testowali jeden raz a Norwegów trzy razy, mówiąc że pierwszy i drugi nie wyszedł i muszą ponowić test (?!)... i na kilka godzin przed meczem z gospodarzami - Węgrami, dostali wiadomość, że mają sześciu zarażonych, więc trener ma do dyspozycji tylko ośmiu zawodników a reszta do kwarantanny!... Norwegowie zażądali ponownego testu w szpitalu i po 8 godzinach okazało się, że - uwaga - nie mają ani jednego zakażonego!!! W końcu mecz odbył się z udziałem wszystkich norweskich zawodników, ale, jak się można było spodziewać, po tym całym kołowrocie z testami o koncentrację było ciężko, więc spotkanie zakończyło się zwycięstwem gospodarzy turnieju. I o to pewnie chodziło. Wracając do nieuczciwego wykorzystania COVID-19 w sporcie przykład z Budapesztu niestety nie jest jedyny. To samo co Węgrzy zrobili Hiszpanie w z najlepszymi norweskimi parami w siatkówce plażowej w kwalifikacjach do igrzysk olimpijskich w Tokio rozgrywanych w Madrycie. Co zabawne, Norwegowie przybywali na zgrupowaniu na ... Teneryfie (jakby nie było, to wciąż terytorium hiszpańskie). Przed odlotem do Madrytu, najlepszy Norweg Adres Mol dostał pozytywny wynik testu i w ten sposób dwie norweskie pary, w najlepsza na świecie para Mol/Christian Sorum, z powodu kwarantanny nie zostały dopuszczone do gry o dodatkowe miejsce dla Norwegii w turnieju olimpijskim w Tokio. W tej sytuacji Norwegowie wysłali swoje pary nr 3 i 4 z niewielki szansami na sukces. Ale to nie koniec tej frapującej historii. Ponowny test Mola wykonany na żądanie Norwegów w szpitalu następnego dnia dał wynik ujemny, więc uważano, że zawodnik jest zdrowy i może grać. Nic z tego. Tym razem nie Hiszpanie a CEV zdecydował, że turniej jest już rozpoczęty i nie można zmieniać zawodników w trakcie jego trwania. To nie jest teoria spiskowa, tylko dowód na to jak wykorzystuje się pandemię w sporcie!!!" Tyle mój zbulwersowany krzywdą norweskich reprezentacji znajomy z Oslo. Temat zdaje się jednak mieć - niestety - uniwersalny charakter i już drżę, czy opisanej wyżej pokusie nie ulegną organizatorzy siatkarskiego turniej w Rimini, piłkarskiego Euro czy nie daj Bóg - igrzysk olimpijskich. Instrument do eliminowania z wyścigu po medale silniejszych przeciwników jest prosty i właściwie nieweryfikowalny. System odwoławczy nie istnieje, a pociecha z tego, że po czasie wiemy, iż ktoś nas nieuczciwie zrobił w konia - żadna. Chyba, że już dzisiaj na podstawie znanych przykładów covidowych nadużyć w sporcie, ktoś wymusi na FIVB, UEFA, MKOL-u i innych federacjach odpowiednie zabezpieczenia uniemożliwiające niecny proceder. Właśnie - ktoś. Ale kto? Wszak od wieków wiadomo, że w sporcie nawet ściany pomagają gospodarzom. Marian Kmita