Czy jego klub ma się zadowolić jedynie satysfakcją z reprezentowania narodowych barw, zaciąć się i płacić z własnej kieszeni pensje oraz rachunki za leczenie gracza? Tak nie było i nigdy nie będzie w Wielkiej Brytanii. Czyli w futbolu dobrze zorganizowanym, gdzie kluby traktowane są jak partnerzy. Michael Owen doznał urazu podczas piątkowego towarzyskiego spotkania Anglii z Austrią. Nie będzie mógł grać w klubie od czterech do sześciu tygodni. Opuścić może pojedynki Newcastle z Liverpoolem, Blackburnem, Arsenalem, Birminghamem, Fulhamem, Derby, Wiganem i Chelsea. To drogi kaprys dla Newcastle takie wypuszczanie zawodników do reprezentacji... Owszem, to obowiązek, ale taka usługa dla kraju musi kosztować. Okrągłe 500 tys. funtów, gdy Owen nie będzie mógł grać sześć tygodni. Owen jest zawodowym piłkarzem na kontrakcie. Newcastle płaci mu w systemie tygodniowym. Jeśli gracz ten doznaje kontuzji w meczu swojego pracodawcy (Newcastle), klub przełyka tę gorzką pigułkę, płaci i czeka na powrót zawodnika do gry. Jeśli jednak kontuzja przydarzyła się poza miejscem pracy Owena uzasadnione staje się żądanie rekompensaty za utracone usługi Owena dla Newcastle i wyrównanie (choć częściowe) wypłat komuś, kto jest na L4 z powodu niezależnego od pracodawcy. Niepatriotyczne? Może, ale bardzo profesjonalne. Newcastle po ostatnich mistrzostwach świata w Niemczech wydarł od FA (Angielski Związek Piłki Nożnej) i swojego ubezpieczyciela 4 mln funtów. Była to rekompensata za 10-miesięczną absencję Owena na boisku. Kontuzji uległ w trzecim meczu na Mundialu. Te historie to dobry dowód na to, że warto się ubezpieczać (dotyczy zarówno klubu jak federacji). A jak jest i było przez całe lata w Polsce? Lepiej o tym rozmawiać czy nie rozmawiać, zamiatając problem pod dywan? Krzysztof Mrówka