Nie, nie ja tak uważam - to zdanie ministra sportu Wielkiej Brytanii Gerry Sutcliffe'a. Szef resortu powiedział ostatnio wręcz, że ludzie na ulicach nie rozumieją wysokości wypłat dla futbolistów najlepszych klubów. Dziwne, że taki populistyczny bełkot wydaje z siebie minister rządu w kraju tak bardzo liberalnym. Gdyby na takie pomysły wpadł urzędnik w Polsce (gdzie ludzie przesiąknięci są jeszcze socjalizmem a ustępujący gabinet był emanacją takiego sposobu rozumowania, w dodatku szef sportu mający wyczyścić nasz futbol sam został wyczyszczony) to zdziwienia nie mogłoby być. Tymczasem w państwie gdzie uprawia się wolną gospodarkę mister Sutcliffe podnosi rękę na wolności gospodarcze. Bo co obchodzi tego dżentelmena, że stoper Terry ma pensję 130 tys. funtów tygodniowo (1 funt = 5,2155 zł)? Czy minister dopłaca do zarobków piłkarza Chelsea albo kogokolwiek w tej branży? Czy ministra może w jakimkolwiek stopniu interesować pochodzenie tych pieniędzy? Może - kluby są transparentne, ogłaszają raporty finansowe, notowane na giełdzie bardzo szczegółowo się spowiadają przed inwestorami. Jeśli ministrowi coś się nie podoba może poprosić inteligentne osoby aby dostarczyły na jego biurko raport w sprawie przepływu pieniędzy w londyńskim klubie. Dostarczą. Wyjdzie z nich, że Roman Abramowicz dołożył do interesu setki milionów funtów a państwo brytyjskie nic. Wyjdzie też na jaw, że piłkarz Terry z kwoty 130 tys. funtów tygodniowo do kasy fiskusa odprowadza około 50 procent w postaci wygórowanego podatku. Wyjdzie przede wszystkim, że pracodawca płaci tyle swoim ludziom na ile ich wycenia. I ministrowi nic do tego (jeśli oceniany podmiot - piłkarz, klub - płaci sumiennie daniny). Skutkiem wieloletniej poprawy sytuacji w angielskim futbolu są pełne trybuny, niezwykle wyśrubowany poziom prezentowany przez kluby i ich dobra kondycja. Normalny minister z tego powodu powinien się cieszyć. Ale nie mister Sutcliffe. Ciekawe, że zainteresował się kapitanem Chelsea i kapitanem reprezentacji Anglii, wybitnym graczem. Nie zaatakował golfistów, tenisistów albo gwiazdy muzyki pop. Tam zarobki są niebotyczne, idą w miliony. Wiadomo jednak dlaczego przypuścił atak na Chelsea - długi tego klubu rosną z 88 mln funtów w 2005 r., przez 140 mln w 2006 r. do 220 mln funtów w tym. Czy jednak on będzie za te długi płacić? Nie. Nic nie zmieni faktu, że Terry zarabia dokładnie 10 razy więcej niż wynosi średnia w ekstraklasie. To także nie jest interes ministra. Nie jest to także biznes mitycznych "ludzi z ulic" - wolni ludzie mogą kupować bilety, koszulki etc. i żyć futbolem (a w Anglii żyją na całego!) ale tego nie muszą. Tam się nie zagląda do kieszeni pracodawców. Tak jest od wieków. Dlatego obsceniczna wypowiedź ministra wywołała taką reakcję w angielskiej piłce - wszyscy ludzie z branży byli zażenowani. Ja też. Krzysztof Mrówka, INTERIA.PL