Reprezentacja Polski za kilka dni rozpocznie zgrupowanie przed bardzo ważnym meczem z Czechami lub Szwecją w ramach baraży do mistrzostw świata. Tydzień temu w tym miejscu pisałem, że selekcjoner "Biało-Czerwonych" Czesław Michniewicz dość mocno przesadził z liczbą powołanych zawodników. Z zagranicy zaproszenie dostało 29 piłkarzy, w poniedziałek wezwania trafiły do czterech piłkarzy z klubów Ekstraklasy. W sumie na liście są 33 nazwiska. Wiemy też, że przed kluczowym meczem z wygranym z pary Czechy - Szwecja zmierzymy się towarzysko ze Szkocją. Nie zmienia to jednak faktu, że nie potrzebujemy aż tylu zawodników. Podejrzewam, że niektórzy z nich nie dostaną szansy ani w tym pierwszym, ani tym bardziej drugim spotkaniu. Baraże do MŚ. Michniewicz odciska swoją pieczęć Generalnie wśród powołanych nie ma wielu nowych twarzy. Wiadomo jednak, że każdy nowy trener chce odcisnąć własną pieczątkę na drużynie, chce w jakiś sposób się wykazać. Pokazać, że widzi więcej od przeciętnego kibica. Taką pieczątką, którą - jak sądzę - chciał postawić Czesław Michniewicz, jest powołanie dla Patryka Kuna z Rakowa Częstochowa. Mam jednak wrażenie, że każde z tych krajowych powołań, to trochę taki wybór na siłę. Zdziwię się, jeśli któryś z tej czwórki, może poza Kamilem Grosickim, znajdzie się choćby na ławce rezerwowych podczas kluczowego meczu o awans na mundial. Trudno mi uwierzyć, że jakiekolwiek szanse na występ mają Mateusz Wieteska albo Bartosz Salamon, nie wspominając o Patryku Kunie. A jeśli już selekcjoner chciał zrobić coś oryginalnego, w jakiś sposób wyróżnić znajdujący się w czubie tabeli Raków, to moim zdaniem na zgrupowanie mógł zaprosić... Marka Papszuna. Dlaczego? Bo dziś to jedyna wyróżniająca się postać wśród Polaków w naszej Ekstraklasie. Jeśli Kun ma oglądać mecze kadry z wysokości trybun, to może większy pożytek dla naszej drużyny narodowej byłby taki, gdyby na tych trybunach nad ławką rezerwowych siedział nie piłkarz, a trener Rakowa. Może mógłby podzielić się z Czesławem Michniewiczem jakimiś celnymi uwagami... Baraże o MŚ. Co z Rybusem i Szymańskim? Sporo w ostatnim czasie mówi się i pisze o zawodnikach, którzy grają (lub do niedawna grali) w klubach z Rosji - Macieju Rybusie, Grzegorzu Krychowiaku (już w Atenach) czy Sebastianie Szymańskim. Są to rozmowy i opinie głównie na temat tego, czy pozostanie w rosyjskich klubach jest dobrą decyzją, zwłaszcza z moralnego punktu widzenia. Zdania na ten temat są podzielone. Moja opinia jest taka, że każdemu z tych przypadków trzeba przyjrzeć się oddzielnie, trudno bowiem postawić tu jakiś wspólny mianownik. Należałoby spojrzeć na tę sprawę z innego punktu widzenia, czyli jak oni prezentują się sportowo. A mówiąc bardziej precyzyjnie - jak na ich psychikę wpłynęła sytuacja, która ich tam zastała. Wiadomo, że przyjeżdżając na zgrupowanie nie unikną pytań na temat tego, co państwo Putina czyni Ukrainie. I ktoś na te pytania powinien ich dobrze przygotować. W znacznie gorszej sytuacji od tej trójki jest zapewne Tomasz Kędziora, którego wojna zastała w Kijowie i bez wątpienia było to dla niego traumatyczne przeżycie. Mam nadzieję, że pobyt na zgrupowaniu kadry będzie dla wszystkich okazją do przetrawienia pewnych spraw, porozmawiania o nich z kolegami z drużyny, z bliskimi, oczyszczenia głów i podjęcia odpowiedniej decyzji co do swojej przyszłości. W przypadku Kędziory, czasowo sytuacja jest rozwiązana, bo wrócił do Lecha. Krychowiak też podjął szybko decyzję o przenosinach do Aten. Rybus i Szymański na razie o niczym nie zdecydowali, ale muszą zdać sobie sprawę, że podjęcie jakichś kroków (czyli zmiana klubu) będzie raczej nieuniknione. ZOBACZ TEŻ: