Z rywalizacji odpadła Pogoń - drużyna, która w poprzednich spotkaniach robiła na mnie spore wrażenie. Grała bowiem na tej małej europejskiej scenie tak, jak w poprzednim sezonie w lidze - odważnie, szybko, ofensywnie, ze sporym rozmachem. Szkoda że podopiecznym Kosty Runjaica nie udało się w dwumeczu z wicemistrzem Chorwacji strzelić żadnego gola. Mimo wszystko można pokusić się o stwierdzenie, że trzecia drużyna polskiej ekstraklasy zagrała na miarę swojego potencjału, możliwości. Nie każdemu to wychodzi. Udział w fazie grupowej co najmniej tych trzecich w hierarchii europejskich rozgrywek zapewniła sobie Legia. Po ostatnim gwizdku sędziego huk głazu, który spadł z serca piłkarzom, sztabowi szkoleniowemu oraz wszystkim sympatyków warszawskiego klubu, słychać było w całym Tallinie i w całej Warszawie. Ten dwumecz dla Legii był jak spacer na linie zawieszonej kilkadziesiąt metrów nad ziemią. Gdyby noga się obsunęła, byłaby to absolutna katastrofa, nie byłoby czego zbierać z ziemi po mistrzach Polski. Legia szła na tej linie powolnym, ostrożnym i chwiejnym krokiem linoskoczka. Szkoda, bo wydawało się, że ten marsz ku Europie (czyli w dwumeczu z Bodo/Glimt) zaczęła odważniej i że w starciu z teoretycznie słabszym rywalem będzie tylko lepiej. Najwyraźniej stawka i wizja katastrofy sparaliżowała wszystkich w warszawskim klubie - trenera i piłkarzy. Liczymy że w dwumeczu z Dinamem Zagrzeb legioniści się odblokują. Sytuacja wydaje się idealna - mają poduszkę bezpieczeństwa, bo w razie porażki lądują w fazie grupowej LK, gdyż trzeba przyznać, że nie są faworytem w tym dwumeczu. A tutaj niestety nic się nie zmienia - nasze drużyny czy to klubowe, czy reprezentacja lepiej się czują i motywują, kiedy wszyscy je skreślają. Negatywnie zaskoczył mnie Raków. Drużyna, która zuchwale rozpycha się łokciami w Polsce, nie potrafiła wbić choćby jednego gola Suduvie Mariampol. Zrzucam to na karb braku doświadczenia tego klubu na europejskiej arenie. To też dla szkoleniowca wicemistrzów Polski pewnego rodzaju test czy jest trenerem wybitnym tylko w skali naszego kraju, czy potrafi podobnie poprowadzić zespół na europejską scenę. Przed Rakowem i Papszunem znacznie trudniejsza przeszkoda i wyzwanie - Rubin Kazań. Wicemistrz Polski teoretycznie skazany jest na porażkę, ale może znów zadziałać ten psychologiczny czynnik: nie mamy nic do stracenia. Na pewno nie dali kibicom nudzić się piłkarze Śląska. W dwumeczu z Araratem Erywań padło aż 12 goli. Na szczęście zespół Jacka Magiery strzelił o dwa więcej, ale jak znam byłego szkoleniowca Legii, to on teraz analizuje jak to się stało, że jego zespół dał sobie wbić pięć bramek. To na pewno powód do niepokoju. W komentarzach kibiców przewija się pytanie: skąd biorą się takie oczekiwania względem naszych drużyn? Dlaczego nie potrafimy docenić takich sukcesów, jak pokonanie Flory Tallin? Wymagania te biorą się przede wszystkim stąd, że finansowo nad takimi rywalami, jak mistrz Estonii mamy przewagę gigantyczną. Nie możemy nie wymagać lepszej postawy polskiej drużyny, jeśli w ekipie rywala kluczowe role pełnią odrzuceni przez ekstraklasę piłkarze, tacy jak Henrik Ojamaa, czy weteran polskich stadionów, Kostja Wasiljew. Jeśli mamy 10 razy większy budżet. Trzeba rywala szanować, ale ten respekt najlepiej pokazać spuszczając mu łomot i pozbawiając złudzeń, a nie te złudzenia karmić.