Zacznijmy od polskiego wątku na tym etapie rozgrywek Champions League. Arbiter z Płocka po raz kolejny udowodnił, że jest w tej chwili jednym z najlepszych na świecie w swoim fachu, a może nawet nie tyle jednym z najlepszych, co po prostu najlepszym. Rewanżowy mecz Manchesteru City z Realem Madryt nie był łatwy do prowadzenia, ale Szymon Marciniak ustawił piłkarzy już na samym początku. Nic dziwnego, że cała piłkarska polska dyskutuje o sytuacji, w której upomniał napastnika The Citizens, bo taka jedna stanowcza postawa często decyduje o tym czy sędzia będzie w stanie mieć kontrolę nad spotkaniem i szacunek u piłkarzy. Polak po raz kolejny pokazał, że doskonale wie jak się zachować w newralgicznym momencie. Wyciąga też wnioski z własnych błędów. Rok temu media w całej Europie obiegły obrazki, kiedy Szymon Marciniak żartuje sobie z trenerem Królewskich Carlo Ancelottim, po tym jak w ćwierćfinale ubiegłorocznych rozgrywek Królewscy wyeliminowali Chelsea. Nie spodobało się to ówczesnemu menedżerowi The Blues Thomasowi Tuchelowi, który zwrócił uwagę na nietaktowne zachowanie sędziego. Teraz nie można nic zarzucić arbitrowi, miał pełną kontrolę i totalny autorytet na Etihad Stadium. Nie dał nikomu powodu do tego, żeby go skrytykował za cokolwiek. Prowadził mecz bezbłędnie, a jednocześnie był niewidoczny, co w przypadku sędziów jest komplementem. Szacunek należy się też Erlingowi Haalandowi za to, że szybko zrozumiał swój błąd i nie wdawał się w zbędną pyskówkę z sędzią. To też świadczy o jego dojrzałości, bo jest w Europie dużo więcej starszych i bardziej doświadczonych od niego piłkarzy, którzy nie potrafią powstrzymać się przed wyrażaniem niezadowolenia wobec arbitrów. Tracą energię na kłótnie i próby udowadniania, że w danej sytuacji mieli rację, chociaż często racji nie mieli. 22-letni norweski napastnik błyskawicznie zdał sobie sprawę, że jest na straconej pozycji i dalszą dyskusją może zaszkodzić nie tylko sobie, ale też drużynie. Jeśli chodzi o zawodowe kompetencje, to najwyższe uznanie należy się trenerowi Manchesteru City, Pepowi Guardioli. Podobnie jak o Szymonie Marciniaku, trzeba o nim powiedzieć, że jest to fachowiec, który doskonale zna regułę: jeśli stoisz w miejscu, to się cofasz. Jego zespół w półfinale Ligi Mistrzów w zeszłym sezonie uległ Królewskim, bo Guardiola - powiedzmy sobie wprost - przekombinował. Po roku, na tym samym etapie rozgrywek, z tym samym rywalem, w grze The Citizens nie było żadnego, zbędnego podania. Jego drużyna była też, zwłaszcza w rewanżu, zabójczo skuteczna. Niektórzy zarzucają Guardioli, że wygrywa, bo wydaje mnóstwo pieniędzy, a że właściciele mają nieograniczone możliwości, to drużyna jest w tym miejscu, w którym jest. Uważam, że jest to niesprawiedliwa ocena, bo o ile nie można dyskutować z faktami, że Manchester City stać na wiele, to na pewno nie można zarzucić temu trenerowi, że szasta pieniędzmi i jeśli nie podoba mu się gra zawodnik X, to na drugi dzień zastępuje go kimś innym, droższym. Jeśli prześledzimy historię obecnego składu, to zauważymy, że większość piłkarzy pracuje z Hiszpanem od wielu lat. Pracują pod jego okiem i pod jego okiem się rozwijają - indywidualnie, ale też drużynowo. Kiedyś chwaliliśmy Barcelonę Guardioli za efektywną i efektowną tiki-takę. Dziś Manchester City pod jego wodzą prezentuje nowy styl - nie chodzi już o to, żeby wymienić jak najwięcej podań, a potem strzelić gola, ale żeby każde podanie miało jakiś sens. Jedno się nie zmieniło - gra The Citizens jest równie atrakcyjna i skuteczna, jak ta w wykonaniu tamtej Barcelony.