Przypomnę tylko, że przed dwumeczem z Norwegami z Bodø/Glimt, Lech również zgubił ligowe punkty (porażka 1:2 z Zagłębiem Lubin). Dopiero w piątkowy wieczór, w meczu z Lechią Gdańsk, ekipa Johna van den Broma pokazała swoje możliwości. Oczywiście znajdą się tacy, którzy powiedzą, że to rywal był słaby, a nie Lech taki mocny. O ile zgadzałem się z krytyką po pierwszym wyjazdowym spotkaniu z Bodø/Glimt (0:0), bo Lech zagrał wówczas zbyt bojaźliwie, to w tym wypadku potrafię docenić wysoką wygraną z Lechią. Bo od Lecha trzeba wymagać, że gdy gra z zespołem, który boryka się z różnymi problemami, to ma zagrać tak, jak w piątkowy wieczór i wygrać w takim stosunku, w jakim wygrał, czyli 5:0. I mam nadzieję, że cokolwiek się wydarzy w dwumeczu z Djurgårdens (liczę na awans), "Kolejorz" nie wypadnie w rozgrywkach ekstraklasy poza podium. Szanse na mistrzostwo są niewielkie, ale cały wysiłek i osiągnięcia w Lidze Konferencji poszedłby całkowicie na marne, gdyby ekipa z Poznania nie znalazła się na miejscu dającym start w rozgrywkach europejskich w następnym sezonie. Tak, jak stało się to z Legią w sezonie, w którym awansowała do fazy grupowej Ligi Europy. Całe doświadczenie gry z takimi drużynami, jak Leicester City czy Napoli zostało roztrwonione. Niech Lech w końcu udowodni, że twierdzenie, że nie da się pogodzić gry na dwóch frontach, jest jedynie szukaniem łatwych wymówek. Naszym czołowym drużynom potrzebna jest ciągłość występów w Europie (choćby na tym najniższym poziomie, jakim jest Liga Konferencji), bo tylko tak klubowa piłka może pójść do przodu. Dariusz Dziekanowski: Tam gdzie bałagan i wojenki w gabinetach, tam kibice drżą o utrzymanie klubu Wygrana Lecha cieszy mnie nie dlatego, że mam coś przeciwko Lechii i życzę jej spadku. Wręcz przeciwnie, jest mi żal tej drużyny i jej aktualnego trenera Marcina Kaczmarka. Żal mi dlatego, że znaleźli się w miejscu, w którym od lata ciągnie się ten sam problem z zarządzaniem. Zmiana szkoleniowca daje chwilowy impuls, ale potem następuje zjazd, gdyż - jak to się mówi - ryba psuje się od głowy. Niemal co roku o tej porze pojawia się obawa, czy klub zdoła spełnić warunki licencyjne (do końca marca trzeba złożyć wniosek na kolejny sezon). Co jakiś czas szuka się kozła ofiarnego, który ma przykryć prawdziwe problemy. Piłkarze to widzą i choć trener bardzo się stara, żeby ich od tego odciąć, to jest to jedna z misji, o których mówi się "impossible". Jeśli popatrzymy na tabelę ekstraklasy, to nasuwa się jedno skojarzenie: tam, gdzie jest bałagan, gdzie trwają wojenki w gabinetach prezesów czy członków rady nadzorczej, tam gdzie liczy się na publiczne pieniądze (czyli finansowanie z kasy miasta), tam kibice muszą przygotować się na to, że będą drżeć o utrzymanie. Niestety niejasne kwestie właścicielskie i zarządzanie klubami to wciąż poważna choroba, która toczy futbol klubowy w naszym kraju.