Zacznę jednak od tego, co mną najbardziej wstrząsnęło, tak po ludzku - fala szyderczych komentarzy skierowanych do Bartosza Kapustki. Zawodnik Legii w wyjątkowo pechowych okolicznościach doznał bardzo poważnej kontuzji, ale dyskutowanie i obwinianie go za to, że nie powinien był tak ekspresyjnie wyrażać radości po strzelonym golu, to szczyt cynizmu. Każdy cieszy się z gola tak, jak na to ma ochotę. Są tacy, którzy wykonują przy tym salta i o ile w takim wypadku zrozumiałe są obawy, że jeśli coś pójdzie nie tak, to piłkarz ryzykuje zdrowiem, o tyle w przypadku Kapustki nie można mu zarzucić absolutnie nic. Po tej bramce sam o mały włos nie spadłem ze stadionowej ławki i trudno dziwić się zawodnikowi, że po tak efektownej akcji chciał dać upust swojej radości. Co do samego meczu, to gdyby każdy z zawodników Legii zrobił w meczu z Florą Tallin tyle, ile Kapustka przez te trzy minuty, które spędził na boisku, to bylibyśmy spokojni przed rewanżem w Tallinie. Oprócz Bartosza Kapustki, Mistrzów Polski uchronił od katastrofy Artur Boruc, a także Rafael Lopes. Nie kupuję tłumaczeń trenera Czesława Michniewicza, że absencja Kapustki sprawiła, że pozostałe osiemdziesiąt kilka minut w wykonaniu ekipy z Łazienkowskiej wyglądało tak beznadziejnie. To tanie alibi. Pod nieobecność Eriksena, czyli kluczowego gracza, Duńczycy doszli do półfinału mistrzostw Europy. Jeśli nie wypala plan A, każdy poważny szkoleniowiec ma opcję B i C. Niedopuszczalne jest, żeby popełniać tyle błędów w spotkaniu z tak słabą drużyną. To symptomatyczne w przypadku wielu polskich drużyn, że gdy dochodzi do rywalizacji z zespołem, w którym występuje jej były zawodnik (w tym przypadku Henrik Ojamaa), to staje się on największym zagrożeniem. Jak to się stało, że Łotysz, który nie spełnił oczekiwań grając niedawno w drugoligowym (lub jak kto woli - pierwszoligowym) Widzewie, nagle błyszczy w meczu przeciwko mistrzom Polski? O zgrozo, błyszczy też 37-letni Konstantin Vassiljev. Tutaj trzeba odnieść się do słów, które nocną porą po środowym spotkaniu wypowiedział Artur Boruc: "Z takim zaangażowaniem, ambicją, nie pasujemy do Europy". Gdzie i kiedy oglądać Polaków w Tokio - Sprawdź teraz! Wygląda na to, że mamy do czynienia z pewnego rodzaju wirusem arogancji, którego nie możemy pokonać od lat: gdy trafia się niżej notowany rywal, to naszym piłkarzom wydaje się, że wygrają spacerem. I kiedy ten teoretycznie dużo słabszy rywal stawia opór, kiedy walczy, kiedy biega, wtedy przecieramy oczy ze zdumienia i mówimy: "Ooo, ta Flora wcale nie taka słaba, miała plan taktyczny na ten mecz, rozpracowała nas". Flora pozwalała sobie w Warszawie na wiele, bo Legia nie jest w tej chwili drużyną, nie ma w tym zespole zgrania, zrozumienia. Jestem za to ogromne przekonanie o własnej, wielkiej sile. Przekonanie zupełnie - przynajmniej na razie - nieuzasadnione. Mam nadzieję, że słowa bramkarza warszawskiej drużyny podziałają na zespół jak wiadro zimnej wody. Proponuję też legionistom obejrzeć jeszcze raz (a tym co nie oglądali, to po raz pierwszy) mecz Pogoni z Osijeką. Portowcy bowiem pokazali w nim wszystko, co Legia musi dołożyć do swojej gry w rewanżu w Tallinie: zwłaszcza zaangażowanie i ambicję.... Dariusz Dziekanowski