Kilka dni temu miałem przyjemność zagrać w bardzo ciekawym meczu: Polska - Portugalia. Chodzi oczywiście o drużyny byłych piłkarzy. W tym wypadku okazją było 20-lecie spotkania rozegranego między obu drużynami podczas mundialu w Japonii i Korei. Co prawda kilka dobrych lat wcześniej zakończyłem zawodowo grać w piłkę, nie byłem członkiem tamtej drużyny, ale było mi bardzo miło, gdy dowiedziałem się, że trener Jerzy Engel postanowił sięgnąć po - powiedzmy - bardziej doświadczonego zawodnika. Do przerwy przegrywaliśmy 1:6 bo Portugalczycy grali nie tylko ładnie, ale i skutecznie. Widać było, że nawet po latach gra sprawia im ogromną przyjemność. Po takim wyniku, po przerwie zmieniliśmy ustawienie i nastąpiła większa mobilizacja. Dzięki temu strzeliliśmy cztery gole, tracąc tylko jedną bramkę. To pokazuje, jak dobre, mentalne nastawienie i właściwe ustawienie mogą odmienić sytuacje na boisku. Jak łatwo policzyć przegraliśmy 5:7, ale dostaliśmy brawa od kilku tysięcy kibiców, którzy przyszli na Stadion Narodowy. Piszę o tym nie dlatego, żeby się pochwalić tym występem, ale żeby zwrócić uwagę na pewną rzecz. Generalnie wśród naszych piłkarzy - czy to klubowych, czy reprezentacyjnych - panuje postawa: minimalizm i budowanie szklanych sufitów. Dochodzimy do jakiegoś etapu (na przykład udaje się wyjechać za granicę) i na tym kończą się ambicje. Często finał jest taki, że wielu naszym zawodnikom nawet nie udaje się przebić do pierwszej drużyny. Co prawda mamy też dobre przykłady piłkarzy, którzy nie osiadają na laurach, szukają kolejnych wyzwań, nawet gdy wydaje się, że osiągnęli już szczyt. Robert Lewandowski jest wzorcem najbardziej oczywistym, ale nieźle toczy się na przykład kariera Arkadiusza Milika. Wydawało się, że Napoli to szczyt jego marzeń, że kontuzje zatrzymają jego karierę, tymczasem dziś jest w miejscu (Juventusie), które wydawało się poza jego zasięgiem. Jest tak niewątpliwie dlatego, że cały czas patrzy przed siebie, a nie delektuje się tym, co się już wydarzyło. Kilka lat temu spora krytyka spadła na Grzegorza Krychowiaka za przejście do Paris Saint-Germain. Twierdzono, że są to dla niego zbyt duże buty. I rzeczywiście okazało się, że ten okres okazał się rozczarowaniem, ale dziś uważam, że dobrze zrobił próbując swoich sił, bo teraz prawdopodobnie żałowałby, że nie skorzystał z nadarzającej się takiej okazji. Innym przypadkiem jest Jan Bednarek, któremu wydawało się chyba, że transfer do Southampton był szczytem jego marzeń. Po kilku latach wdarł się marazm i okazało się, że już w ekipie Świętych nie ma już dla niego miejsca. Ale odnosząc się do bardziej aktualnych wydarzeń. Zdziwiły mnie niektóre wypowiedzi po meczach z Holandią i Walią w Lidze Narodów. Po tym pierwszym spotkaniu selekcjoner i kilku piłkarzy przyjęło postawę, że więcej nie dało się zrobić, że dla nas są to zbyt wysokie progi. A przecież teoretycznie piłkarzy nie mamy gorszych. Po spotkaniu z Walią, zakończonym skromną wygraną skutkującą co prawda utrzymaniem się w najwyższej dywizji, oczekiwano zaś fanfar. Nieważny styl, liczy się przetrwanie. Tylko żeby to trwanie miało sens, przydałoby się poczucie, że z naszym zespołem jest coraz lepiej i wkrótce będziemy w stanie powalczyć jak równy z równym z Holendrami czy Belgią. Dziś - na dwa miesiące przed mistrzostwami świata w Katarze ja takiego poczucia zupełnie nie mam. Co to ma wspólnego z moimi urodzinami i występem przeciwko Portugalczykom? To, że nie warto rezygnować ze stawiania sobie coraz wyższych celów, bo - lekko ironizując - nawet w wieku 60 lat można jeszcze strzelać gole dla reprezentacji Polski na Stadionie Narodowym.