Te ponad 40 tysięcy kibiców, którzy przyszli w czwartkowy wieczór na Bułgarską jest dowodem, że ekipa Johna van den Broma idzie w dobrym kierunku. I mam tu na myśli nie tylko wyniki, ale także styl gry. W moim postrzeganiu futbolu są to dwa nierozłączne elementy, które gwarantują przyciągnięcie tłumów na stadiony. Po niezbyt przekonującym, a nawet słabym starcie wiosennej rundy - zarówno w europejskich pucharach, jak i w Ekstraklasie - mamy wreszcie serię trzech spotkań, które są dla Kolejorza, jak i dla naszej klubowej piłki dobrą reklamą. Po raz drugi na europejskiej scenie w 2023 roku Lech zagrał tak, jak go na to stać. Najpierw był solidny występ w rewanżu z Bodo/Glimt, teraz bardzo dobre widowisko z Djurgardens. Widać, że doświadczenie nabrane z Norwegami zaprocentowało w starciu ze Szwedami. Już przed spotkaniem wiadomo było, że rywale w 1/8 finału są w zasięgu mistrza Polski, szanse na awans rozkładały się mniej więcej po równo, ale to Lech wykorzystał atut własnego boiska i prawie wszystkie okazje, które stworzył w tym spotkaniu. Szkoda tej niewykorzystanej okazji Michała Skórasia z ostatnich chwil gry, bo przy prowadzeniu 3:0 nie byłoby raczej wątpliwości. kto wyjdzie z tego dwumeczu zwycięsko. Niezmiernie ważne było to, że piłkarze mistrza Polski na twardą, momentami agresywną grę Szwedów, odpowiedzieli tym samym. Dobrze, że prowadząca to spotkanie francuska arbiter Stepanie Frappart pozwoliła obu drużynom, mówiąc w przenośni, "dać sobie po razie", nie wyciągając pochopnie żadnych kartek. Goście ze Szwecji szybko przekonali się, że Lech nie przestraszył się zarówno ich fizycznych walorów, jak i tych piłkarskich. Odpowiedział pięknym za nadobne, nawet ze sporą nawiązką. I bardzo dobrze, tak trzymać. Teraz trzeba potwierdzić dobrą formę w lidze, bo po raz kolejny to podkreślę - Kolejorz będzie mógł uznać sezon za udany tylko wtedy, jeśli zajmie miejsce w pierwszej trójce i tym samym zdobędzie prawo gry w eliminacjach pucharów w przyszłym sezonie. Miejsce poniżej trzeciego oznaczać będzie, że jest to stracony sezon, nawet jeśli uda się awansować w LK do ćwierćfinału lub nawet dalej W czwartkowy wieczór mieliśmy jeszcze dwa ciekawe polskie akcenty. Z trybun stadionu Legii miałem przyjemność obejrzeć występ Feyenoordu Rotterdam i Sebastiana Szymańskiego przeciwko Szachtarowi. I reprezentant Polski zrobił pozytywne wrażenie. Po kontuzji, którą niedawno leczył nie widać już śladów. Wydaje się, że dobrze odnalazł się w holenderskim futbolu. Co powinno procentować też w reprezentacji. W ekipie Arsenalu zadebiutował zaś Jakub Kiwior, który kilka tygodni temu przeniósł się do Londynu. Nie był to debiut marzeń, ale też nie popadałbym w paniczne tony i wieszczył, że teraz długo będzie czekał na swoją szansę. Jestem raczej optymistą i uważam, że to dobry sygnał, że Mikel Arteta dość szybko dał mu okazję występu w pierwszej drużynie. Jestem przekonany, że nawet jeśli uzna, że zawalił przy pierwszej bramce, to kluczowa będzie reakcja naszego zawodnika. Jeśli on sam się nie załamie i nie będzie wychodził na treningi ze zwieszoną głową, jeśli pokaże, ze jest odporny psychicznie i zdeterminowany, by walczyć o miejsce w drużynie, to można mieć nadzieję, że w czwartek zagra też w rewanżu ze Sportingiem w Londynie. Przed Kiwiorem kilka ciekawych tygodni, bo otworzyła się przed nim szansa walki nie tylko o pozycję w klubie, ale też w reprezentacji Polski. Wydaje się, że przez kontuzję Kamila Glika jest jednym z pewniaków Fernando Santosa na mecze z Czechami i Albanią. Trzeba liczyć, że te nadarzające się okazje w pełni wykorzysta i będzie miał większą ambicję by być bardziej wyrazistym zawodnikiem niż Jan Bednarek.