Mam tu na myśli głównie dwa mecze, czyli wtorkowy rewanż między Paris Saint-Germain i Bayernem, oraz środowe spotkanie na Anfield między Liverpoolem i Realem Madryt. Gdyby wtorkowa rywalizacja w Paryżu była finałem tegorocznych rozgrywek, to - mimo że padła tylko jedna bramka - spokojnie mówilibyśmy o jednym z piękniejszych finałów. Było w tej grze tyle jakości, że można by nią obdzielić wiele meczów z poprzednich rund. Do dziś wielu tak zwanych niedzielnych kibiców, a tym bardziej osoby spoza piłkarskiego świata, są zbulwersowanych kwotami, które kluby płacą za piłkarzy i które płacą piłkarzom. Jednym z najbardziej kłujących w oczy nazwisk, jest oczywiście Neymar. Jeszcze dwa lata temu, czy rok, sam dziwiłem się i zastanawiałem dlaczego ktoś wykłada na Brazylijczyka ponad 220 milionów euro... Dziś już takich obiekcji nie mam i uważam, że za jakość trzeba zapłacić, nawet jeśli mówimy o kosmicznych pieniądzach. Zawsze byłem zresztą zwolennikiem opinii, że nie ma nic bardziej przyciągającego na stadiony, niż piłkarze, którzy pokazują coś ponadprzeciętnego. Kibice będą płacić za bilety bez narzekania, jeśli dostaną odpowiednią jakość. Taka jakość, którą oglądaliśmy w Paryżu jest bezcenna. Trzeba jednak rozróżnić indywidualne popisy dla samych popisów od fajerwerków, które przynoszą korzyść drużynie. Jeszcze rok temu uważałem - i pewnie w tej opinii nie byłem odosobniony - że w grze Neymara jest za dużo egoizmu, za dużo gwiazdorstwa. Dziś jest to piłkarz, o którym mówi się: robi różnicę. I to robi różnicę w grze całej drużyny. Brazylijczyk coraz częściej pokazuje, że potrafi przedłożyć własne interesy nad wyniki drużyny. A jego współpraca z kolegami z zespołu - a zwłaszcza z Kylianem Mbappe - ma duże znaczenie dla osiągnięcia sukcesu w danym spotkaniu. We wtorek w Paryżu oglądaliśmy to, co w piłce najpiękniejsze: indywidualne popisy, które idealnie komponowały się z taktyką. Bo to jest właśnie to, o czym w piłce marzymy: żeby dyscyplina taktyczna nie zabijała indywidualności, ale też żeby indywidualności nie rujnowały taktycznego planu. We wtorek balans między jednym i drugim był wręcz perfekcyjny, bo na Oscary za role drugoplanowe zasłużyli też Idrissa Gueye czy Colin Dagba. A piszę przecież o przegranym przez PSG meczu. Wielka szkoda, że na tym etapie rozgrywek w Bayernie zabrakło Roberta Lewandowskiego, bo niewykluczone, że dziś rozpływałbym się nad grą mistrzów Niemiec. Współpraca, harmonia w drużynie, którą oglądaliśmy w wykonaniu ekipy Mauricio Pocchetino, to jest element, którego brakuje w tym sezonie triumfatorowi ubiegłorocznych rozgrywek, czyli Liverpoolowi. Gdzieś ulotniła się ta chemia, która była między Mohamedem Salahem, Sadio Mane i Roberto Firmino. Real za to imponuje niezwykłą perfekcją - przede wszystkim w grze defensywnej. Mam nadzieję, że mecze półfinałowe - i oczywiście finał - będą równie wielką ucztą piłkarską, jak wspomniane ćwierćfinały. Wydaje się, że mamy wszystkie składniki najlepszej jakości, by się nie zawieść na głównych daniach. Dariusz Dziekanowski