Nie od dziś wiadomo, że na udaną karierę piłkarza składa się kilka elementów, że na samym talencie, nie popartym ciężką pracą, daleko zajść się nie da. Nie mniej ważnym - a może nawet najważniejszym - warunkiem osiągnięcia sukcesu jest przygotowanie mentalne. Z jednej strony zbytnia skromność, choć to cecha uważana z reguły za pozytywną, może karierę zahamować. Z drugiej strony zbytnia śmiałość, przechodząca w butę, może zadziałać podobnie, jak przesadne wycofanie. Często zbyt mocne poczucie pewności siebie może zaprowadzić zawodnika na manowce. Piszę te kilka zdań mając na myśli Kamila Grabarę. Ten obecnie grający dla Kopenhagi bramkarz od jakiegoś czasu jest powoływany do reprezentacji Polski. Grabara to postać wyróżniająca się z kilku powodów. Kibice poznali go przede wszystkim dzięki temu, że jest jednym z najbardziej utalentowanych bramkarzy młodego pokolenia. Wyróżniającym się na boisku, ale i poza nim. Już jako nastolatkowi zdarzyło mu się udzielić kilku odważnych i kontrowersyjnych wywiadów. Wielu fanów piłki obserwuje jego aktywność w mediach społecznościowych. Ktoś mógłby mu nawet przykleić łatkę piłkarza zarozumiałego. W środę 23-latek został rzucony na głęboką wodę, bo wystąpił w meczu Ligi Mistrzów przeciwko Manchesterowi City, jednej z najlepszych obecnie drużyn w Europie. Drużynie, która ma w swoim składzie Erlinga Halaanda - zawodnika, który od dwóch lat rzuca wyzwanie Lewemu w walce o tytuł najlepszego napastnika świata. Mecz zakończył się dla FC Kopenhagi katastrofalnie, bo przegraną 0:5. Ale Kamil Grabara, mimo puszczonych pięciu goli, został uznany najlepszym piłkarzem swojej drużyny. Wyróżnił go nawet trener The Citizens, Pep Guardiola. Stwierdził: "To był niesamowity występ. Nie wiem, czy to dzięki temu, że grał w masce, czy z innego powodu". Trzeba przy tym zaznaczyć, że występ Polaka był sporym zaskoczeniem, bo przecież przez ostatnie dwa miesiące leczył uraz twarzy i nie grał w piłkę. To była trenerska decyzja z kategorii: albo dostaniesz srogą lekcję i długo się z niej nie otrząśniesz, albo zostaniesz bohaterem. Na pełne miano bohatera Grabara nie miał szans, bo gra defensywna ekipy z Danii wołała o pomstę do nieba. Nie było możliwe, by polski bramkarz w pojedynkę zatrzymał mistrzów Anglii i zachował czyste konto. Ale mimo wszystko indywidualnie wyszedł z tego starcia z tarczą. Dla mnie ten mecz miał dodatkowy smaczek, bowiem młody bramkarz stanął oko w oko z Halaandem, który uchodzi za człowieka i piłkarza bez systemu nerwowego, niezwykle pewnego siebie, wręcz aroganckiego. Po meczu powiedział zresztą o nim do Jacka Grealisha, że "to nie jest człowiek" (mając na myśli niesamowitą skuteczność).Też miałem takie wrażenie dopóki nie obejrzałem dokumentalnego filmu na temat przenosin Norwega do Manchesteru. Okazuje się, że to jest tylko maska, którą zakłada na zewnątrz. Jego koledzy z reprezentacji Norwegii (na przykład Martin Odegaard) opowiadają w filmie, że prawda jest nieco inna, że jest to sympatyczny chłopak, który trochę wymyślił sobie taki zewnętrzny wizerunek, ale jak każdy śmiertelnik ma swoje rozterki, przeżywa stres przed meczami. Życzę Kamilowi Grabarze, żebyśmy już w nieodległej przyszłości mogli o nim mówić, jako równorzędnym rywalu Wojciecha Szczęsnego, a także jako o czołowym bramkarzu świata. Charakterologicznie obaj są do siebie podobni, ale Wojtek jest tutaj, gdzie jest, bo potrafił wyciągnąć wnioski z kilku lekcji pokory, które przyniosło mu życie. Kamil też w miarę jak nabiera klasy piłkarskiej powinien odchodzić od piłkarskich aktywności, które mogą mu przeszkodzić w wykonywaniu zawodu. Kopenhaga może być dla niego trampoliną do wielkiej kariery, jak kiedyś Bastia stała się trampoliną dla Józefa Młynarczyka. Tam też przez jeden sezon medalista mistrzostw świata '82 roku mógł wykazywać się prawie co tydzień, by rok po przenosinach do FC Porto wznieść puchar za wygraną w ówczesnym Pucharze Mistrzów. Oby podobny los spotkał Kamila Grabarę. ZOBACZ TAKŻE: