Gdzieś w cieniu, w kulisach, są zaś ludzie, którzy tym wielkim piłkarzom na którymś etapie - niekoniecznie tym ostatnim - pomogli na tę scenę wejść. Każdy ma takiego człowieka - czy to nauczyciela w szkole, czy trenera. Nie zawsze jednak od razu wszyscy zdają sobie z tego sprawę, że ktoś - czasem będąc surowym, wymagającym - sprawił, że dziś dana postać jest tam, gdzie jest. Niestety takie myśli przychodzą bardzo późno. Ale lepiej późno niż wcale... Przy okazji środowego finału Ligi Europejskiej, który miałem przyjemność obejrzeć z trybun stadionu w Gdańsku i skomentować w studio Polsatu Sport, spotkałem się z jedną z kultowych postaci polskiej piłki, głównie tej na poziomie młodzieżowym - Michałem Globiszem. Po tej rozmowie przyszło mi do głowy kilka trochę takich sentymentalnych refleksji. Po pierwsze - w życiu człowieka futbolu, który po karierze w roli zawodnika został trenerem, działaczem czy prezesem, najtrudniejsze są dwa momenty - kiedy kończy grać w piłkę, a potem kiedy przestaje w piłce pełnić jakąkolwiek rolę. Zwłaszcza jeśli tej dyscyplinie oddał i wciąż oddaje całe serce. Jedno zdanie uderzyło mnie w rozmowie z trenerem Globiszem. Kiedy Michał mówił o przyszłości i o tym ile zostało mu życia (mam nadzieję, że nie będzie miał mi za złe, że to przytaczam), podał przypuszczalną liczbę nie w latach, tylko w turniejach ("Przeżyję może jeszcze dwa, góra trzy mundiale"). To pokazuje jak głęboko w sercu ma piłkę i ta piłka nigdy tego serca już nie opuści. Kilka dni temu Robert Lewandowski pobił rekord Gerda Müllera pod względem liczby goli strzelonych w jednym sezonie. Niektórzy apelowali, że z szacunku do legendy Lewy tego rekordu nie powinien bić. Ja zaś uważam całkiem odwrotnie: Robert dzięki temu, że rekord pobił, przypomniał wszystkim kibicom na świecie nazwisko i osiągnięcie byłego reprezentanta Niemiec. Jeszcze lepiej, że po meczu z Augsburgiem, wraz z prezesem Bayernu Karlem-Heinzem Rummenigge złożył mu hołd na ręce żony w klubowym muzeum. Niestety jest tak, że z biegiem lat również o tych legendach kibice zapominają. Co gorsza, zapominają o nich też kluby, które dużo im zawdzięczają, a w których to klubach takie postacie powinny czuć się jak u siebie w domu. Niewielu docenia się tak, jak choćby Legia doceniła Lucjana Brychczego, czy jak Górnik Zabrze docenia Stanisława Oślizłę. Michał Globisz dożywotnio powinien mieć podobne miejsce i status w Arce Gdynia. W Opalenicy trwa zgrupowanie reprezentacji Polski przed EURO 2020. Warto przypomnieć, że w kadrze powołanej na ten turniej przez Paulo Sousę jest kilku zawodników, którzy mieli szczęście spotkać na drodze Michała Globisza: Wojciech Szczęsny, Grzegorz Krychowiak, Mateusz Klich... Tak, podkreślę to i napiszę wielkimi literami: MIELI SZCZĘŚCIE. Bo spotkać kogoś takiego na drodze, to jest wielkie szczęście. Dziś każdy z nich ma innych, znanych na całym świecie trenerów, ale dla wychowawców młodzieży, takich jakim był Michał, nie ma nic bardziej wartościowego niż poczucie, że ma się jakiś wkład w sukces zawodnika. I zapewniam, że nawet najdrobniejszy gest wdzięczności dla takich ludzi, jak trener Globisz, jest bezcenny. Jeden telefon, jedno ciepłe słowo kosztują niewiele wysiłku, a dla takich trenerów są warte znacznie więcej niż milionowe kontrakty ich byłych podopiecznych...