Pokonanie drużyn na przykład z Norwegii nabiera więc olbrzymiej rangi. Wszelkie próby racjonalnego spojrzenia na styl, w jakim ten sukces zostaje osiągnięty, odbierane są wśród kibiców danej drużyny jako ataki złośliwe, podszyte jakimiś osobistymi sympatiami lub antypatią. W przypadku dwumeczu Lecha z Bodo/Glimt bardzo się cieszę, że to mistrz Polski awansował do kolejnej rundy. To jest twardy fakt, że polska klubowa drużyna po 32 latach awansowała do 1/8 europejskich rozgrywek. Tak jak faktem było to, że w mistrzostwach świata w Katarze udało nam się wyjść z grupy po 36 latach. Faktem jest też to, że w przypadku Lecha mówimy o rozgrywkach europejskiej trzeciej ligi. I że ten awans wisiał na włosku. W czwartkowy wieczór zdecydowanie kibicowałem polskiej drużynie. Ucieszyłem się, gdy po strzale Mikaela Ishaka piłka wpadła do bramki. Trzymałem też kciuki by nie było gola, gdy kilkanaście minut wcześniej jeden z rywali uderzał z bardzo bliska na bramkę, w której jedyną przeszkodą był już tylko bramkarz Filip Bednarek i odetchnąłem z ulgą, gdy piłka zamiast w bramce wylądowała gdzieś w dalszych rzędach trybun. Ulżyło mi jeszcze mocniej, gdy zabrzmiał ostatni gwizdek sędziego. Kolejorz wywalczył ten awans bo bardzo się starał, był zdeterminowany. Bo w ekipie mistrzów Polski nie brakuje solidnych piłkarzy ze sporym doświadczeniem, ale też i tych młodych, bardzo utalentowanych. Odkładając jednak emocje związane z kibicowaniem polskiej drużynie, muszę przyznać, że wolałbym, by Lech wywalczył ten awans grając raczej tak, jak jego rywal, czyli odważnie, szybko, kreatywnie i bardziej nowocześnie. Wciąż nie widzę jakiegoś charakterystycznego i wyraźnego stylu poznańskiej drużyny. Lech, choć ma szeroką kadrę, nie przekonuje w lidze. A ma potencjał, by radzić sobie dobrze na obu frontach. Często po jego spotkaniach mam wrażenie, że jest w pół drogi do celu. Co prawda w spotkaniu w Poznaniu było o wiele lepiej niż w pierwszym meczu, ale rywale mogą narzekać, że mieli pecha. Nam zaś spadł kamień z serca, bo szczęście było po naszej stronie. Wolałbym jednak, by te wyniki polskich drużyn były efektem solidnej gry, a nie przypadku. Chciałbym żebyśmy częściej awansowali i mogli pokiwać głową z uznaniem, że coś się w naszej piłce rusza, a nie popadać w euforię, bo rywal nie wykorzystał swojej szansy, a my jedną wykorzystaliśmy i to wystarczyło. A przecież w fazie grupowej byliśmy pełni uznania dla Lecha po meczach z Austrią Wiedeń (4:1), czy Villarreal (3:0). Obie te wygrane zostały osiągnięte w Poznaniu. Nic więc dziwnego, że oczekiwaliśmy, że i w meczu z Bodo/Glimt Mistrz Polski na swoim stadionie, przy pełnych trybunach, wrzuci wyższy bieg. Co do losowania par 1/8 finału - zagramy z kolejną ekipą ze Skandynawii, drużyną podobnej klasy co ekipa z Norwegii. Odpowiadając na najczęściej zadawane po losowaniach pytanie, czy trafienie na Szwedów z Djurgardens należy uznać za szczęśliwy los, napiszę tak - na pewno drużyna, która odpadnie z tej rywalizacji, będzie krytykowana w swoim kraju, że nie wykorzystała bardzo dobrej okazji na awans do ćwierćfinału...