Mogę się domyślać, że Robert od kilku tygodni jest na emocjonalnej karuzeli, bo z jednej strony strzelał piękne gole w rozgrywkach ligowych Athleticowi Bilbao i Villarrealowi, ale w tych najbardziej prestiżowych spotkaniach, czyli przeciwko Realowi Madryt oraz w Lidze Mistrzów przeciwko Bayernowi Monachium, schodził na tarczy. O czym to świadczy? Na pewno nie o tym, że nasz czołowy snajper nie jest w formie. Natomiast są to dowody na to, że projekt pod tytułem "odbudowa potęgi Barcelony" jest wciąż na dość wczesnym etapie i w najbliższym oknie transferowym potrzebne są pewne, zdecydowane ruchy, tylko przede wszystkim w drugą stronę niż latem - z tą drużyną musi się pożegnać paru zawodników. Lech zrzucił rywala z widelca Jest bowiem kilku piłkarzy, którzy są jak granaty z odbezpieczoną zawleczką - nie można już na nich liczyć na boisku, a sadzanie ich na ławce rezerwowych rozsadza atmosferę. Mam tu przede wszystkim na myśli Gerarda Pique i Jordi Albę. To już najwyższa pora, żeby oddali miejsce młodszym kolegom. Niestety, sam Lewandowski wiele nie zdziała. Nawet Leo Messi w swoich najlepszych czasach, kiedy mówiło się, że samodzielnie rozstrzygał wiele meczów, tak naprawdę mógł to robić, bo był otoczony partnerami na bardzo wysokim poziomie. Na takim szczeblu rozgrywek jedna gwiazda nie jest w stanie wiele zdziałać, rywal klasy Bayernu znajdzie sposób, by zneutralizować największe atuty Barcelony. A defensywna gra Dumy Katalonii ostatnio przynosi jej po prostu wstyd. Wydawało się, że w czwartkowy wieczór mistrz Polski przypieczętuje awans do fazy grupowej Ligi Konferencji. Lech miał już rywala (Austria Wiedeń) na widelcu, bo prowadził po przerwie 1:0 i nic nie zapowiadało, że może mieć kłopot z wywiezieniem z Wiednia trzech punktów. Niestety, po raz kolejny polskiej drużynie w podobnej sytuacji, gdy sukces jest na wyciągnięcie ręki, zabrakło instynktu killera. Znowu presja i widmo ważnej wygranej pęta nogi i nie udaje się dokończyć dobrze rozpoczętego zadania. Od dawna jest to nasza cecha narodowa w futbolu - mamy wyjątkowy dar, by takie zadanie koncertowo spartaczyć. Sytuacja, w której Rebocho traci piłkę, a środkowy obrońca Antonio Milić zamiast asekurować go i biec do bramki w linii prostej, chce przyjść mu z pomocą przy linii bocznej i w efekcie znajduje się za plecami biegnącego z piłką rywala, jest dla mnie niezrozumiała. Bura należy się też Joao Amaralowi, który wszedł w końcówce, miał szansę przechylić szalę wygranej, ale za każdym razem, gdy był przy piłce, potykał się o własne nogi. Tydzień temu w tym miejscu chwaliłem trenera Johna van Broma, że niektórzy piłkarze zaczęli się pod jego okiem rozwijać (Michał Skóraś), ale dziś za formę Amarala (i wpuszczenie go na boisko) należy się duży minus. Polskie drużyny mają też to do siebie, że od czasu do czasu zdarza im się dokonać rzeczy niemożliwych. Pokonanie w ostatniej kolejce Villarreal należy do tego typu zadań. W tej sytuacji bardziej liczę jednak na to, że wydarzy się cud w meczu Hapoelu z Austrią i to ekipa z Wiednia zrobi przysługę mistrzom Polski i wywiezie z Izraela choćby jeden punkt.