Tym, który wypowiedział te słowa, jest trener Pogoni Szczecin, Jens Gustafsson. Jak wiadomo, trzy drużyny, które grają o awans do fazy grupowej Ligi Europy (Lech) lub Ligi Konferencji (Raków i Lechia) zwróciły się z prośbą o wolny weekend między meczami drugiej rundy eliminacji i taką zgodę dostały. Portowcy jako jedyni postanowili rozkładu nie zmieniać. W jednym z wywiadów szwedzki szkoleniowiec tak tłumaczył dlaczego nie poszedł w ślady pozostałych: "Zaczynamy grać w piłkę i trenujemy po to, żeby rozgrywać mecze, bo kochamy to robić. Lubimy grać na dużej intensywności. Dlatego, uważam, że dla nas absolutnie lepiej jest grać co trzy dni. Jeśli odłożysz coś teraz, i tak musisz zrobić to później. Mamy dobry skład i jesteśmy dobrze przygotowani do sezonu, więc przekładanie meczów nie ma sensu." Dziekanowski: Przekładać mecze mogą finaliści pucharów Co ciekawe, Pogoń ma teoretycznie najsilniejszego rywala na tym etapie kwalifikacji - Broendby Kopenhaga. Po pierwszym meczu w Szczecinie jest 1:1, w rewanżu w stolicy Danii faworytem będą więc gospodarze. Jeśli trzecia drużyna ubiegłego sezonu odpadnie, zapewne na głowę trenera spadnie krytyka, że trzeba było przekładać ligowy mecz na inny termin. W mojej ocenie, jeżeli nie będziemy podejmować rękawicy i próbować grać na dwóch frontach w lipcu, to nigdy nie przyzwyczaimy piłkarzy do większego wysiłku. Już w najwcześniejszych fazach będziemy błagać los o to, żeby trafić na jak najsłabszego przeciwnika. A jeśli ciągle będziemy szukać alibi i dróg na skróty, to za 2-3 lata postrachem będą dla nas drużyny klubowe z Andory, Islandii czy San Marino. Przekładać mecze mogą finaliści pucharów, którzy walczą na kilku frontach i w maju mają w nogach blisko 50, albo więcej rozegranych spotkań, ale nie ośmieszajmy się prosząc o przerwę po jednym ligowym spotkaniu. Mam przynajmniej nadzieję, że to przekładanie przyczyni się do awansu drużyn do fazy grupowej, aczkolwiek mam wrażenie, że na tym etapie nie ma to żadnego znaczenia. Wręcz przeciwnie - więcej występów pozwala teraz jak najszybciej wejść w meczowy rytm. Czytaj także: Na Barcelonę spadły gromy przy transferze Lewandowskiego Być może wyniki Rakowa i Lecha są dowodem na to, że się mylę, może moje wyobrażenie, że jest się piłkarzem po to, żeby jak najczęściej mieć okazję prezentować swoje umiejętności, jest staroświecki. W każdym razie ja tak traktowałem ten zawód. A może po prostu przyzwyczailiśmy się do zbyt dużego komfortu? Może pozwoliliśmy sobie wmówić, że w piłce trzeba rozkładać siły, jak w maratonie i dlatego tkwimy w tym marazmie? Dobrze, że znalazł się ktoś, kto krzyknął: "Wakacje się skończyły, zaczął się sezon, teraz trzeba/chcemy grać jak najwięcej meczów". Trzeba zaczął przełamywać stereotypy. Tak, jak Raków Częstochowa w czwartek przełamał jeden z nich. Marek Papszun i jego ekipa udowodniły bowiem, że strata jednego zawodnika z powodu czerwonej kartki nie oznacza konieczności wycofania się pod własną bramkę i bronienia wyniku. Okazuje się, że nawet w dziesiątkę można zaatakować i wysoko wygrać. Mimo dużej intensywności, mimo osłabienia, żaden z piłkarzy Rakowa nie wyglądał na takiego, co będzie po meczu narzekał, że po okresie przygotowawczym ma nogi z ołowiu i potrzebuje kilku tygodni, żeby dojść do formy. Bez cienia wątpliwości można powiedzieć, że jest w końcu w tej lidze ktoś, z kogo warto brać przykład.