Jest połowa lutego, do pierwszych meczów w eliminacjach mistrzostw świata zostało kilka tygodni, a wśród informacji dochodzących z zagranicy na temat polskich piłkarzy przeważają te złe: kontuzje (Krystian Bielik, Jacek Góralski), kłopoty z miejscem w drużynie (Kamil Grosicki), boiskowe nieszczęścia (Jan Bednarek). Czy to już czas, żeby bić na alarm? A może lepiej skupić się na tych pozytywnych - kolejny trofeum Lewandowskiego, angielskie debiuty Jakuba Modera i Michała Karbownika? Jedno jest pewne - nowy selekcjoner musi udawać, że wszystko jest w najlepszym porządku. Dlaczego? Kiedy kilkanaście lat temu reprezentację obejmował poprzedni zagraniczny selekcjoner, czyli Leo Beenhakker, sporo czasu spędziliśmy na dyskusjach: postawić na sprawdzonych zawodników, tych o których mówiło się, że tworzą kręgosłup drużyny, czy od razu budować zespół od nowa, przetoczyć w nim krew. Zwyciężyła koncepcja, że na początku powołania dostaną w większości ci, którzy pełnili główne role, mimo że już wtedy pojawiały się wątpliwości, czy dają drużynie tyle, ile powinni. Leo chciał jednak bezpośrednio sprawdzić temperaturę w drużynie, to znaczy przekonać się, czy w sercach tych dotychczasowych liderów pali się jeszcze ogień. Ale już po pierwszych meczach okazało się, że wielkiego ogniska z tego nie będzie i Holender pomógł niektórym szybciej podjąć decyzję o zakończeniu reprezentacyjnej kariery. Czy gdyby zrobił to od razu, też udałoby się awansować do EURO 2008? Czy zawodnicy by się przebudzili? Tego dziś nie rozstrzygniemy, ale z perspektywy trzeba powiedzieć, że Holender zachował się i fair, i osiągnął oczekiwany wynik (czyli awans). Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź! Jestem ciekawy jaką strategię przyjmie Paulo Sousa. Portugalczyk nie będzie miał okazji sprawdzić atmosfery w żadnym towarzyskim meczu, od razu gra o punkty. Wydaje mi się, że jako człowiekowi z zewnątrz łatwiej będzie podjąć decyzje bazując wyłącznie na aktualnej formie. Nie powinien być obciążony żadnym balastem po kadencji poprzednika, tak jak był obciążony Jerzy Brzęczek. Próbował on ciągnąć za uszy zawodników, o których formie nie mógł za dużo wiedzieć, bo nie grali w swoich klubach. Jeśli Sousa nie zechce przypodobać się kibicom i wsłuchiwać w ich głosy, tylko pokieruje się zebranymi informacjami i rozsądkiem, to wybierze tych, którzy gwarantują mu najwyższą jakość. Wiemy, że jest kilku zawodników, którzy za poprzedniego selekcjonera grali na kredyt. Niektórzy mieli miejsce w drużynie bez względu na to, w jakiej formie się znajdowali. Nawet jeśli usiedli na ławce w mniej ważnych spotkaniach, to w tych kluczowych wracali, choć wszyscy widzieli, że mnie są w najwyższej formie. Sousa na pewno nie może wdać się w sentymentalne dyskusje i wylewać żale, że brakuje mu jednego, czy drugiego zawodnika. Bo w ten sposób wyśle zły sygnał do tych, których powoła. Ktoś może sobie pomyśleć - gdyby nie kontuzja X, to by mnie tu nie było, trener to podkreśla - nic tu po mnie. Automatycznie nie będzie mógł użyć alibi, że drużyna straciła punkty, bo zabrakło Y czy Z. Jedynym wyjątkiem jest tu Lewy, ale w wypadku absencji (odpukać w niemalowane) największej gwiazdy, każdy selekcjoner musi przekonać resztę, że bez niego też się da wygrać. Owszem, trzeba współczuć Bielikowi, trzeba współczuć Góralskiemu, ale pech jednych staje się szansą innych - tak to już jest w tym sporcie. A na szczęście jest kilku młodych zawodników, którzy czekają na kolejne szanse, na większe zaufanie. Mam nadzieję, że nowy selekcjoner skorzysta z tego atutu, jakim jest dla niego bycie kimś z zewnątrz i możliwość świeżego spojrzenia na nasz potencjał i możliwości. I przede wszystkim wierzę, że nie zabraknie mu odwagi by podejmować decyzje, do których sam jest przekonany. Tego jeszcze nie widziałeś! Sprawdź nowy Serwis Sportowy Interii! Wejdź na sport.interia.pl! Dariusz Dziekanowski