"Kiedy mężczyzna płacze" - pisze "La Nacion". 34-letni kapitan Albicelestes poznał wreszcie jak smakują łzy szczęścia. To był jego piąty finał z Argentyną, cztery poprzednie przegrał. Stąd tytuł o nocy egzorcyzmu, podczas której jeden z największych piłkarzy w historii pozbył się swojego demona. Copa America. Marsz pod Obelisk "Zwycięstwo urodziło się z gniewu" - krzyczy "La Nacion". Argentyna czekała na trofeum przez 28 lat. Od zwycięstwa w Copa America w 1993 roku, gdy gole zdobywał jeszcze Gabriel Batistuta. Potem nadeszła era Messiego, który z kadrą pobił wszystkie rekordy. 151 meczów, 76 goli, ale na trofeum czekał do wczoraj. Przegrał finał mundialu na Maracanie w 2014 roku i trzy finały Copa America (2007, 2015 i 2016). Poznał łzy rozczarowania, smutku i frustracji. Chciał zrezygnować z gry w zespole narodowym. Aż wreszcie się udało. Złotą bramkę we wczorajszym finale zdobył Di Maria piłkarz tak samo zasłużony i tak samo poturbowany w przeszłości. Niecały kwadrans po meczu pod Obelisk na Placu Republiki w Buenos Aires ściągnęły tysiące ludzi. Pomnik wzniesiono w 1936 roku, 400 lat po tym jak nad rzeką La Plata pojawili się pierwsi hiszpańscy osadnicy. Kibice argentyńscy świętują tam sukcesy drużyny narodowej. 28 lat nie mieli okazji. Euforia była więc wielka. Madrycki dziennik "Marca" napisał, że Argentyna ma wreszcie swoje "Maracanazo". Nazwa wzięła się od triumfu Urugwaju nad Brazylią 2-1 w finale mundialu 1950 roku. Największy stadion świata zbudowano na tę imprezę. Brazylia szykowała się do świętowania pierwszego tytułu, który niespodziewanie sprzed nosa świsnęli jej Urugwajczycy. Wobec 200 tys ludzi na trybunach Maracany. Kiedy zdobywca zwycięskiej bramki Alcides Ghiggia wracał pociągiem do domu i patrzył na zalane łzami dzieci brazylijskie, pożałował tego co zrobił. Pele miał wtedy 10 lat. Wspominał, że widząc rozpacz swojego ojca poszedł pod świętą figurę, ukląkł i obiecał, że zdobędzie kiedyś tytuł dla Brazylii. Obietnicę spełnił trzy razy w latach 1958, 1962 i 1970. Dziś "Canarinhos" mają pięć tytułów mistrzów świata. W Copa America wygrali pięć z ostatnich dziesięciu edycji. Messi przegrał z Brazylią finał w 2007 roku. I półfinał dwa lata temu. Szalał wtedy z wściekłości oskarżając sędziów i szefów Conmebol, że zorganizowali turniej tak, by wygrali "Canarinhos". Na Maracanie poznał smak porażki z Niemcami w finale mundialu. I wreszcie wczoraj triumfował. Dla niego to trofeum bezcenne, choć porażka Brazylii nie ma tej wagi i dramaturgii co 71 lat temu. Copa America. Maradona i Messi Argentyna świętuje w pandemii. Kibice pod Obeliskiem zapomnieli o dystansie społecznym. Bawili się, tańczyli, śpiewali, odpalali petardy. Powtarzali piosenkę skomponowaną po mundialu w 1990 roku na cześć Diego Maradony, którego akcja i gol Claudio Caniggi wysłały Brazylię do domu. Fani w Argentynie kochają drużynę narodową do szaleństwa, dla nich Maradona jest więcej niż bohaterem narodowym. Porażki Messiego bolały ich głęboko. Najpierw się na niego wściekali, potem mu współczuli. I wreszcie Messi dał trofeum swoim rodakom, którzy przez ostatnie lata borykali się z permanentnym kryzysem w kraju. Łzy radości kapitana i spadkobiercy Maradony są więc wielką ulgą dla milionów ludzi w Argentynie. Sam finał nie był porywający. W 21. minucie pomocnik włoskiego Udinese Rodrigo de Paul zagrał długą piłkę na prawe skrzydło do Di Marii. Obrońca Atletico Madryt Renan Lodi powinien ją wybić, ale próbował przyjąć i popełnił błąd. Di Maria był sam przed Edersonem i przerzucił piłkę nad bramkarzem Brazylii. Potem Argentyna głównie się broniła. Messi miał swoją szansę na gola, ale skiksował w sytuacji sam na sam z brazylijskim bramkarzem. Rzadko zdarza mu się nie zapanować nad piłką. Tym razem presja była ogromna. Ten błąd Messiego nie zemścił się jednak na drużynie Lionela Scaloniego. 16 lat od debiutu w zespole narodowym zdobył w końcu trofeum. Bolesny cierń został usunięty. - Bóg zachował dla mnie ten moment - powiedział Messi. Dariusz Wołowski