Podsumowując ostatni rok w ligowym pejzażu, eksperci zwrócili uwagę na odpływ najlepszych młodzieżowców z Ekstraklasy. Moder, Karbownik, Jóźwiak, Gumny, Majecki - tych nazwisk bliżej przybliżać nie trzeba. Co zrobić, żeby zatrzymać ten trend? - Ktoś kładzie na stole kilka milionów euro i wybiera sobie zawodnika, to niestety dzisiejsze realia naszej ligi - zauważył Bednarz. - I jeśli my tego łańcucha nie przerwiemy, nic się nie zmieni. Jak to zrobić? Trzeba poprawić infrastrukturę, żeby ilość narybku była większa. Naszym problemem jest to, że o sile polskiego zespołu decyduje zawodnik numer siedem albo osiem z tych wyszkolonych i wprowadzonych do pierwszej drużyny. Bo pierwszych pięciu idzie na sprzedaż. W tym momencie do dyskusji włączył się Hajto. Nawiązał do infrastruktury, jaką dysponują kluby polskiej elity. - W 2020 roku my się cieszymy, że parę klubów Ekstraklasy ma swoje akademie - oznajmił kąśliwie. - Parę klubów. A w lidze mamy przecież 16 zespołów. Ile ekip ma podgrzewane płyty treningowe z porządnym oświetleniem? - Myślę, że 10-12 - odpowiedział Bednarz. - Osiem zespołów - sprostował Hajto. - I uważam, że to jest tragedia. Eksperci zgodzili się, że dobrym posunięciem było wprowadzenie przepisu o młodzieżowcu. Dzięki temu w Ekstraklasie debiutuje więcej polskich piłkarzy. To jednak nie rozwiązuje problemu w sposób doskonały. - Trzeba zastukać w dzwon, który obudzi właścicieli klubów jeszcze bardziej - powiedział Kołtoń. - W głowach ta liga jest źle sformatowana. Dominuje chęć handlowania piłkarzami. Na młodych Polakach można łatwo zarobić i wydatnie wzmocnić w ten sposób roczny budżet. Czasem jeden transfer wystarczy, żeby klub funkcjonował przez pół roku. - Kiedyś musiałeś cztery sezony zagrać, żeby gdzieś wyjechać - przypomniał Hajto. - Teraz wystarczy pół sezonu, kilka bramek i gościa nie ma. Widzę tylko jeden duży pozytyw - nareszcie pensje płatne są regularnie. Proces licencyjny zmusił do tego wszystkie kluby. Jeszcze parę lat temu było inaczej. Zobacz Interia Sport w nowej odsłonie Sprawdź!