Borussia Dortmund straciła punkty w starciu z broniącym się przed spadkiem VfL Bochum, dzięki czemu Bayern Monachium staje przed szansą, by jeszcze w ten weekend wrócić na fotel lidera Bundesligi. Tematem numer jeden stał się jednak ewidentny błąd arbitra wczorajszego spotkania - Saschy Stegemanna. Chodzi o sytuację, w której w polu karnym gospodarzy ewidentnie sfaulowany został Karim Adeyemi. Sędzia był jednak zdania, że w tym przypadku nie należy odgwizdać przewinienia, a jego decyzji postanowił nie weryfikować zespół VAR. Wywołało to ogromne poruszenie wśród przedstawicieli klubu z Zagłębia Ruhry. "Widzieliśmy to z różnych perspektyw i jest to bezczelne, że ze środkami, które mamy do dyspozycji, pięć meczów przed końcem, jeśli chodzi o kluczową decyzję w kontekście mistrzostwa Niemiec, taka sytuacja nie jest oglądana. Myślę, że to absolutnie niedbałe, tchórzliwe i całkowicie błędne. Jesteśmy niesamowicie źli i musimy jasno wyrazić nasze niezadowolenie" - grzmiał Sebastian Kehl, który wraz z Marco Reusem i Edinem Terziciem ruszył po spotkaniu do pokoju zespołu sędziowskiego. Fakt, że arbiter we wspomnianej sytuacji podjął błędną decyzję, podkreśliła nawet komisja sędziowska DFB. "Zawodnik Bochum nie trafił w piłkę, tylko w nogi rywala i sprowadził go na ziemię. To jest faul, a więc powinien zostać przyznany rzut karny, co potwierdzają również powtórki" - można było przeczytać w oświadczeniu. Sascha Stegemann mówi wprost: Czuję się jak g***o Stegemann również przyznał się do błędu, podkreślając, że z perspektywy boiska sytuacja wyglądała dla niego zupełnie inaczej, a brak reakcji ze strony wozu VAR utwierdził go w przekonaniu, że podjął dobrą decyzję. "Gdy teraz patrzę na powtórki, wiem, że należał się rzut karny, jednak na boisku w ogóle tego nie dostrzegłem. Sędziowie VAR obejrzeli tę sytuację i uznali, że nie doszło do oczywistego błędu, dlatego nie otrzymałem zalecenia, by obejrzeć zajście na monitorze. Zrobiłbym to, gdybym sam miał wątpliwości, jednak wtedy takich nie miałem" - powiedział cytowany przez "Bild". 38-latek przyznał również, że całe zdarzenie spędzało mu sen z powiek wczorajszej nocy. Żałuje on, że ostatecznie nie zdecydował się na podejście do monitora VAR, by mieć pewność, czy nie popełnił błędu. "Z perspektywy czasu wiem, że postąpiłbym słusznie, gdybym raz jeszcze przyjrzał się temu zdarzeniu. (...) Jestem bardzo poirytowany, czuję się jak g***o. Za mną krótka noc, zadawałem sobie wiele pytań, przewracałem się z boku na bok, gapiłem się w sufit. Nie czuję się z tym dobrze" - cytuje z kolei arbitra WDR 2.