Enke cierpiał na depresję. Zmagał się z nią przez długi okres swojego życia. Kiedy wydawało się, że piłkarz w końcu odnalazł się w codziennym życiu, choroba wróciła niczym bumerang. Enke bał się do niej przyznać. 8 listopada 2009 roku rozgrywał ważny mecz dla Hannoveru. Znowu udowodnił wtedy wielką klasę na bramce. Dwa dni później już go z nami nie było. Depresja narodziła się w Barcelonie Enke był jednym z najbardziej utalentowanych bramkarzy w Niemczech. Karierę rozpoczął w klubie Carl Zeiss Jena. Później przeniósł się do Borrussii Moenchengladbach, w której dobre występy zaprowadziły go do gry w Benfice Lizbona. Stamtąd trafił do Barcelony, gdzie, jak twierdzi autor, a jednocześnie przyjaciel bramkarza Ronald Reng w książce "Życie wypuszczone z rąk" (opisuje ona zmagania bramkarza z chorobą - przyp. red.), Enke po raz pierwszy musiał stawić czoło chorobie. Nieudany epizod w Barcelonie bardzo wpłynął na bramkarza, który z "Dumy Katalonii" został wypożyczony do Fenerbahce Stambuł. Tam jednak było jeszcze gorzej. "Czułem się samotnie i źle" - mówił piłkarz o pobycie w Turcji. Enke próbował się też odbudować w CD Tenerife, ale ostatecznie w 2004 roku wrócił do Niemiec, żeby grać w Hannoverze. Tam znowu zaczął pokazywać kunszt na bramce i dostał powołanie do reprezentacji. Rodzinna tragedia Niemiecki bramkarz na depresję chorował dwa razy - podczas pobytu w Barcelonie i w 2009 roku. Paradoksem jest to, że choroba wróciła do Enke w momencie, kiedy wszystko zaczęło się mu układać. W 2006 roku piłkarz dzielnie zniósł śmierć córki, która tragicznie zmarła w wieku dwóch lat z powodu wady serca. Trzy lata później Enke razem z żoną Teresą adoptowali małą Leilę, a piłkarz na boisku spisywał się coraz lepiej. Wszystko zaczynała się powoli układać. Enke był jednym z kandydatów do gry w pierwszym składzie reprezentacji Niemiec na mundialu w 2010 roku. Ogromna szansa, która przed nim stanęła, sprawiła jednak, że choroba znowu wróciła. W najmniej oczekiwanym przez wszystkich momencie. "Zamień się ze mną głowami" O chorobie piłkarza wiedzieli tylko jego najbliżsi. Enke nie chciał i wstydził się o niej mówić, ukrywał ją. Dlatego też tak wielu było zaskoczonych informacją o jego śmierci. Czytając książkę "Życie wypuszczone z rąk", boleśnie można zobaczyć, jak niektóre sportowe wydarzenia wpływały na niemieckiego bramkarza. Komentarze, nieuzasadniona krytyka, niezadowoleni kibice - to wszystko w piłce jest codziennością, dla niektórych wręcz normą. W niektórych przypadkach może jednak doprowadzić do poważnej choroby, jaką jest depresja. "Gdybyś choć raz na pół godziny, zamieniła się ze mną głowami, wiedziałabyś, co czuję" - tak powiedział kiedyś do swojej żony Robert Enke. Naprawdę ciężko jest wejść w "skórę" osoby, która zmaga się z depresją. Historia Roberta Enke i książka "Życie wypuszczone z rąk" pokazuje, jak bardzo skomplikowana jest to choroba. Niedowierzanie, łzy i hołd oddany na stadionie 10 listopada 2009 roku 32-letni Robert Enke rzucił się pod pędzący ponad 160 km na godzinę pociąg. Świat piłki zastygł w ogromnym niedowierzaniu. Piłkarz zostawił bliskim list pożegnalny. Przeprosił rodzinę i swoich lekarzy za to, że udawał, iż czuje się lepiej. Na stadionie Hannoveru odbyło się pożegnanie bramkarza. Na trybunach zjawiło się ponad 40 tysięcy kibiców. Wspominano najlepsze interwencje bramkarza i odśpiewano "You’ll never walk alone". "Jego śmierć pokazała, że piłka nożna to nie wszystko. Oprócz popularności i sukcesów, jest też głęboka samotność i rozpacz" - powiedziała podczas nabożeństwa Margot Kaessmann. Od śmierci Roberta Enke mija dzisiaj siedem lat. Po jego tragicznym odejściu, w sporcie zaczęto odważniej mówić o chorobie, jaką jest depresja. Przyznali się do niej m.in. Adriano, Sebastian Deisler czy Martin Fenin. Autor: Adrianna Kmak