Rok 2004 był bez wątpienia rokiem niebywale barwnym - przynajmniej pod kątem różnych wydarzeń w świecie polityki, kultury czy sportu. Polska wówczas, dokładnie 1 maja, stała się częścią Unii Europejskiej, a wszystko wydarzyło się w ramach największej w dotychczasowych dziejach operacji poszerzania owej wspólnoty. W kinach pojawił się "Shrek 2", dziś dzieło wręcz kultowe na polu animacji, a z radiowych list przebojów nie schodził mołdawski tercet O-Zone ze swoim "Dragostea Din Tei" (co ciekawe utwór nagrano... rok wcześniej, była to więc bomba z opóźnionym zapłonem). W sporcie, jak można się domyśleć, większość uwagi skupiły na sobie igrzyska olimpijskie, które powróciły do macierzy - Ateny, które w 1996 roku musiały ustąpić Atlancie i nie otrzymały możliwości organizacji imprezy na stulecie odrodzenia idei olimpijskiej, tym razem triumfowały, będąc przez kilkanaście dni w świetle tysięcy telewizyjnych kamer. Grecy mieli do tego jeszcze jeden powód do wielkiej radości - ich kadra narodowa zadziwiła cały "Stary Kontynent" i zwyciężyła na Euro, pokonując do tego w finale gospodarzy turnieju, Portugalczyków. Na Wyspach Brytyjskich tymczasem również doszło do rzeczy niezwykle ciekawej i unikalnej. W Premier League bowiem zatriumfowali piłkarze Arsenalu, nie przegrywając po drodze ani jednego meczu. O włos od przekreślenia ich wspaniałej serii bez porażki był Ruud van Nistelrooy, który jednak - w dość brutalnym starciu z "Kanonierami" nie wykorzystał rzutu karnego, przypieczętowując ostatecznie jedynie podział punktów między obiema ekipami. Gracze ekipy z ówczesnego Highbury już na zawsze stali się słynnymi "The Invincibles" - "Niepokonanymi", "Nieposkromionymi". Gdy przyszło im celebrować swój znamienity sukces, na ulice Londynu wylęgły tłumy, a wśród nich znalazł się niepozorny chłopak, uczeń podstawówki i adept futbolu, który zebrał już wcześniej szlify w akademii Arsenalu. Aparat - lub też kamera - uchwyciła dokładnie jego lekko pucołowatą, wyszczerzoną w uśmiechu twarz i przefarbowane na czerwono włosy. Kto mógł się spodziewać, że lata później ten sam dzieciak stanie się legendą Tottenhamu, drużyny najzacieklejszych rywali Arsenalu i jednocześnie prawdziwym postrachem licznych angielskich ekip? Harry Kane: Lata wypożyczeń, lata piłkarskich błysków Mowa oczywiście o Harrym Kane’ie - człowieku, który szeregi szkółki "Kogutów" zasilił naprawdę niedługo po fecie "The Invincibles". Młody, ambitny zawodnik spokojnie przechodził przez kolejne szczebelki zespołów juniorskich, aż w końcu w 2010 roku ostatecznie trafił do kadry seniorskiej "Spurs". Nie na długo jednak. Napastnik następne lata spędził na kolejnych wypożyczeniach - w Leyton Orient, Millwall, Norwich City i Leicester City (za czasów występów dla "Lisów" jego drogi, o czym pamięta już raczej coraz mniej kibiców, skrzyżowały się m.in. z Jamiem Vardym, który także szukał swojej szansy na upragniony błysk w ofensywie LC). W 2013 roku Kane powrócił na White Hart Lane - i tym razem "zakotwiczył się" na dobre. W sezonie 13/14 odnotował dziewięć asyst i 12 bramek - lwią ich część zdobył co prawda w Premier League 2, ale i tak był to wyraźny sygnał, że 20-latek ma w sobie jeszcze nieprzebrane pokłady potencjału, którego grzechem byłoby nie wydobyć. Kampania 14/15 to już popis Anglika - 31 bramek ogółem, 21 w (tej właściwej) Premier League i tytuł wicekróla strzelców - lepszy okazał się wówczas jedynie Sergio Aguero. To właśnie wtedy zaczęły krążyć hasła i przytyki o tym, że Kane’a należy raczej traktować jako coś w rodzaju błędu w symulacji - "one-season wonder", spadającą gwiazdę, która być może błysnęła na niebie, ale za chwilę zniknie z oczu uważnych obserwatorów. Potem hasło o "jednosezonowcu" Harrym Kane’ie stało się powracającym żartem wśród sympatyków brytyjskiej piłki, bo sam zawodnik prędko zamknął usta wszelkim niedowiarkom. Kolejny sezon - i tym razem to on był liderem wśród snajperów PL, z 25 bramkami wyprzedzając Aguero i starego kumpla Vardy’ego. Na podobny wyczyn posilił się jeszcze potem dwukrotnie, ale w ogólnym rozrachunku nie było sezonu, w którym nie znajdowałby się on w czołówce piłkarzy dręczących z niezwykłą skutecznością bramkarzy drużyn przeciwnych. Łącznie przez lata uzbierał on w Premier League 213 trafień, przeskakując niedawno w tabeli wszech czasów Wayne’a Rooney’a. Do przebicia został już tylko wynik Alana Shearera (260 goli), ale... "The HurriKane" powiedział ostatecznie "pas". Rekord Roberta Lewandowskiego zagrożony? "On jest w stanie go podbić" Bayern zamiast Tottenhamu. Harry Kane ma jasny cel 12 sierpnia 2023 roku Kane porzucił pragnienie stania się najlepszym strzelcem w dziejach angielskiej ekstraklasy na rzecz dołączenia do Bayernu Monachium. O jego odejściu ze "Spurs" mówiło się co najmniej od kilku lat, przymierzano go chociażby do Manchesteru United czy Realu Madryt, ale zawsze coś stawało na drodze - choć tym czymś była z reguły przede wszystkim nieprzejednana postawa Daniela Levy’ego, prezesa Tottenhamu, który nie miał zamiaru łatwo wypuścić z rąk swojej największej gwiazdy. Napastnik w północnym Londynie miał więc wszystko - niezłe zarobki, absolutne uwielbienie kibiców i mocną pozycję nie tylko wśród kolejnych, zmieniających się już ostatnio dosyć często trenerów, ale i wśród klubowego zarządu. A jednak transakcja z "Die Roten" doszła w końcu do skutku - i trudno tu uniknąć wrażenia, że przy decyzji Harry’ego Kane’a o zmianie barw kluczowa była absolutna niemożność "Kogutów" do zdobywania trofeów. Snajper był trzykrotnie o krok od podniesienia w górę jakiegokolwiek znaczącego trofeum klubowego - w 2015 i 2021 r. Tottenham przegrywał bowiem w finałach Pucharu Ligi, w 2019 r. z kolei musiał w finale Ligi Mistrzów uznać wyższość Liverpoolu. W tym samym roku "Spurs" zdobyli przy tym... Audi Cup, czyli puchar za zwycięstwo w przedsezonowym mini-turnieju organizowanym przez... Bayern. Oczywiście nie stało się to powodem do wielkich celebracji, a przeciwnie - zespół ze stolicy Wielkiej Brytanii stał się wręcz w związku z tym obiektem pewnych żartów. Harry Kane tymczasem chciałby móc w końcu powiedzieć, że zdobył trofeum na miarę światowej piłkarskiej gwiazdy - indywidualnie błyszczy od lat, ale kolektywnie nie miał szczęścia zarówno w reprezentacji (choć został wicemistrzem Europy), jak i w klubie. Kadrze narodowej pozostanie już oczywiście wierny do końca kariery - ale na co dzień może teraz już wypływać na nieznane dotychczas dla siebie wody Bundesligi... Angielscy piłkarze występujący poza swoją ojczyzną zdają się być z roku na rok coraz mniej nietypowym widokiem - jeszcze nie tak dawno np. w Atletico Madryt swoich sił próbował Kieran Trippier (obecnie gracz Newcastle United), a w samych Niemczech relatywnie wcześnie znalazł się Jude Bellingham, który teraz ma stanowić o sile Realu Madryt i który za Odrą wprost wprawiał w zachwyt jeszcze do niedawna zjawiając się na murawie w koszulce Borussii Dortmund. Kane pozostanie jednak u naszych zachodnich sąsiadów swoistym rodzynkiem, a zadanie, jakie otrzyma na Allianz Arena będzie naprawdę doniosłe - nikt bowiem nie kryje, że 30-latek ma być kimś, kto ostatecznie i na trwałe załata dziurę po Robercie Lewandowskim. Dziurę, która w ostatnich miesiącach być może nie tyle prowadziła do zatopienia łodzi z napisem "Bayern" na burcie, ale która... mimo wszystko mocno przeszkadzała mistrzom Niemiec. Następca Lewandowskiego w Bayernie już pobił pierwszy rekord. Kibice oszaleli Bayern Monachium i "wybity kieł". Lewandowski pozostawił po sobie wielką pustkę Latem 2022 roku było jasne, że formuła współpracy "Lewego" z "Die Roten jest już na wyczerpaniu - po wielu sezonach pełnych sukcesów Polak postanowił opuścić Bawarię w poszukiwaniu nowych wyzwań, a zarząd "Gwiazdy Południa" znalazł się na swoistym rozstaju w kwestii obsady ataku, jednak zamiast obrać jakąś konkretną (transferową) ścieżkę, postanowił... zakręcić się w zasadzie w kółko. Do Monachium nie trafiła bowiem nowa "dziewiątka" na miarę Lewandowskiego - który, przypomnijmy, w swojej ostatniej kampanii w barwach BM zdobył zawrotne 50 bramek. W składzie zjawił się co prawda Mathys Tel, za którego francuskie Rennes otrzymało ok. 20 mln euro, natomiast trzeba powiedzieć wprost - ówcześnie mający 17 lat futbolista ma wielki potencjał, ale na razie jest dopiero diamentem do oszlifowania a nie kimś, kto rzucony od razu na głęboką wodę będzie dostarczał po kilkadziesiąt trafień na kampanię. W ostatnich miesiącach w Bundeslidze zdobył ich pięć - co i tak należy uznać za całkiem sympatyczną "zaliczkę". W bawarskiej stolicy pojawił się przy tym (na krótko) skrzydłowy Sadio Mane, który jednak zdołał zrazić do siebie wiele osób i stał się - mimo 12 goli - bledszym odbiciem samego siebie ze swych najlepszych czasów w Liverpoolu. Bezpośrednio na "szpicy" postawiono tymczasem na Erica Maxima Choupo-Motinga, a ten... odpłacił się solidną pracą. Urodzony w Niemczech reprezentant Kamerunu błyszczał formą zwłaszcza jesienią i pomagał wydatnie swojej ekipie aż do wczesnej wiosny, kiedy to zaczęły dręczyć go uciążliwe kontuzje. Niemniej zapisał na swoim koncie łącznie 17 trafień, identyczny wynik dorzucił do tego kolejny skrzydłowy FCB, Serge Gnabry. Obu panom, najlepszym strzelcom Bayernu, brakowało więc - jak łatwo policzyć - kolejnych 17 goli, by mogli oni wspólnie prześcignąć "pięćdziesiątkę" Lewandowskiego z sezonu 2021/2022. Sam ten fakt pokazuje, w jakże inne rewiry trafił atak "Die Roten" po rozstaniu z Polakiem - o wyczynach podobnych do przebijania legendarnych wyników Gerda Muellera mogli na Allianz Arenie na razie jedynie marzyć. Mimo wszystko, mimo braku "dziewiątki absolutnej", mistrzostwo kraju i tak stało się jakby przylepione do "Gwiazdy Południa", która kolejny tytuł zapewniła sobie w kuriozalnych okolicznościach, po solidnym potknięciu Borussii. Czy więc współpraca na linii Bayern - Kane w takich okolicznościach nie wygląda jak złożenie dwóch idealnie pasujących do siebie puzzli? Kibice zaatakowali piłkarza Bayernu Monachium. Natychmiastowa reakcja klubu Harry Kane jako Lewandowski 2.0? Nie ma mowy... Ostatnio swoje trzy grosze w tej sprawie dorzucił Dietmar Hamann - były gracz m.in. Liverpoolu czy właśnie ekipy ze stolicy Bawarii. Znany z barwnego języka niegdysiejszy pomocnik oświadczył wprost, że w życiu nie dałby 100 mln euro za 30-latka z rokiem aktywnego kontraktu - a na to właśnie zdecydował się Bayern. Hamann dorzucił do tego jeszcze bardzo znaczące stwierdzenie. "Nie ma fizyczności Lewandowskiego. Wątpię, czy Kane w wieku 32, 33 lat będzie strzelał bramki, które obecnie wciąż strzela Lewandowski" - rzucił, odnosząc się oczywiście do liczby zdobytych goli. Warto w tym momencie wskazać, że swój najlepszy sezon w "Spurs", 2017/2018, 25-letni wówczas Kane zakończył z 41 trafieniami. Patrząc analogicznie, Robert Lewandowski w Bayernie od najlepszej strony pokazał się w kampanii 2019/2020, kiedy to zdobył łącznie 55 bramek (i wygrał m.in. puchar Ligi Mistrzów) - miał wówczas 32 lata. Jakie wnioski można tu więc wysunąć? Stwierdzić coś o tym, że "RL9" swój szczyt osiągnął później niż Anglik, zdobywając wówczas jednak zdecydowanie więcej goli? Może przydałoby się porównać szczegółowo kolejne sezony obu panów, kiedy byli w takim samym wieku? Takie zabawy z danymi znalazły by pewnie swoich sympatyków... pytanie tylko, czy mają one sens? Na Allianz Arena raczej nie łudzą się, że trafi im się nagle piłkarz będący drugim Lewandowskim - skoro ów piłkarz od zawsze był po prostu... sobą, Harrym Kane’em, sportowcem o odmiennej specyfice. Być może nie pobije on dawnego rekordu Muellera, obecnie należącego do "Lewego" i nie strzeli np. 42 bramek w Bundeslidze w przeciągu jednej odsłony rozgrywek, ale... może zrobić coś zgoła innego. Może dać "Die Roten" wyczekiwany spokój w kwestii obsady środkowego ataku, może sprawić, że Thomas Tuchel nie będzie musiał już w tej kwestii "szyć" składu, kiedy np. Choupo-Moting będzie kurował się po kolejnych urazach. A to już naprawdę wiele dla giganta z południa Niemiec, który wciąż góruje nad ligą, choć w ostatnich miesiącach zachwiał się na swych nogach. Harry Kane: Zbawca czy niewypał? Wyjątkowy sezon Bundesligi Porównania Anglika z Polakiem będą nieuniknione - ba, wręcz momentami oczekiwane, ale nie zmienia to faktu, że Kane będzie pisał swoją własną historię, a nie kontynuował epicką opowieść rozpoczętą przez "Lewego". Niebawem przekonamy się, czy okaże się ona sukcesem, czy... klapą. 30-latek ma już za sobą oficjalny debiut w nowych barwach - w Superpucharze Niemiec rozegrał przeciwko RB Lipsk 28 minut. Nie zdobył gola ani asysty, stał się za to celem... pierwszych żartów, bo FCB przegrał mecz aż 0-3 i pojawiły się docinki, że oto nowy nabytek klubu przeniósł ze sobą "klątwę Tottenhamu". Jest tylko jeden sposób, by ową klątwę zdjąć - prosty w swym rdzeniu, a jednocześnie wymagający w realizacji... Wieczorem 18 sierpnia Harry Kane powinien zadebiutować w Bundeslidze przeciwko drużynie Werderu Brema. Weserstadion zapełni się zapewne kibicami, którzy - podobnie jak i reszta piłkarskich Niemiec - będą niebywale ciekawi tego, czy tym razem nowy napastnik FCB zdoła "ukąsić". Jedno jest pewne - ten sezon będzie bardzo intrygujący m.in. dzięki pewnemu piłkarzowi, który prawie 20 lat temu marzył o grze dla Arsenalu...