W ostatnim sobotnim meczu Borussia Moenchengladbach wygrała we Frankfurcie z Eintrachtem 3-1 i awansowała na trzecie miejsce w tabeli. Zepchnęła tym samym RB Lipsk, które zanotowało trzeci remis z rzędu - tym razem z Freiburgiem 1-1. W najciekawszym spotkaniu 26. kolejki Borussia Dortmund z Łukaszem Piszczkiem w składzie wygrała w derbach Zagłębia Ruhry z Schalke Gelsenkirchen 4-0 i umocniła się na drugim miejscu w tabeli. Do prowadzącego Bayernu Monachium traci jeden punkt, ale Bawarczycy, którzy w ataku mają Roberta Lewandowskiego, swój mecz rozegrają w niedzielę w Berlinie z Unionem. Nie jednak wyniki w sobotę były najważniejsze, a sam fakt, że na murawie znowu pojawili się piłkarze, sędziowie, a na ławkach trenerzy. To nie była jednak piłka nożna, jaką do tej pory oglądali kibice. Właśnie oni mogli swoim drużynom kibicować wyłącznie sprzed telewizorów. Wszystkie trybuny były puste i pod stadionami - mimo obaw policji - nie zbierali się fani. Pierwszym, który strzelił bramkę po ponad dwóch miesiącach przerwy był Erling Haaland. Norweski nastolatek, który zimą trafił do Borussii Dortmund zdobył swojego dziesiątego gola w Bundeslidze, ale... cieszył się na odległość. Nie było żadnych "cieszynek" z kolegami, objęć, przybijania piątek. Z głośników brzmiał za to tradycyjny głos: "Ole, teraz czas na BVB". Ale po meczu piłkarze Borussii tradycyjnie poszli przed tzw. Suedtribune, gdzie zasiadają najbardziej zagorzali kibice. - To było spontaniczne - powiedział później Julian Brandt. - Trudno przyzwyczaić się do takich widoków - przyznał szef BVB Hans-Joachim Watzke. - Trzeba widzieć jednak też pozytywne strony. Znacznie lepiej było mnie słychać i nie miałem problemów z komunikacją z zawodnikami - dodał trener Borussii Lucien Favre, który niezmiernie cieszył się z trzech punktów. - Szczerze mówiąc, czułem się bardzo dziwnie. Oczywiście wolałbym, żebyśmy byli w normalnych warunkach, ale nic na to nie poradzimy. Musimy się dostosować do tego, co teraz dzieje się w Niemczech i na świecie. Ale futbol to futbol, więc każdy z nas próbuje się też dobrze tym bawić i mam nadzieję, że dzisiaj udało nam się to trochę pokazać. Nie mógłbym sobie wymarzyć lepszego meczu po ośmiu tygodniach przerwy - skomentował Brandt. Dziwny obrazek był także na stadionie w Lipsku, gdzie najważniejsze osoby klubu Oliver Mintzlaff i Ralf Rangnick siedzieli sami na trybunach, między nimi kilka wolnych krzesełek, a oni sami w maseczkach na ustach. Także na ławkach rezerwowych obowiązywała zasada dwóch metrów dystansu. Piłkarze nie siedzieli obok siebie, bo tego zabraniają teraz przepisy. - Miotają nami bardzo dziwne uczucia. Z jednej strony to mecz, na który czekałem od tygodni i z wielką radością wróciłem do rywalizacji. Z drugiej było to tak dziwne doświadczenie, że nie wiem za bardzo jak mam o tym myśleć - przyznał trener Freiburga Christian Streich.