Mija dziesięć lat, od kiedy Klepacka, startująca obecnie w żeglarskich mistrzostwach świata w hiszpańskim Santander, łączy windsurfing z boksem. Medalistka olimpijska przyznała jednak, że wciąż ma barierę przed zadawaniem ciosów. Wtorek był dniem wolnym od rywalizacji dla klasy RS:X kobiet. Po pięciu wyścigach Klepacka (YKP Warszawa) jest ósma i zachowuje się tak, jak husky przed startem na trasę zawodów psich zaprzęgów, które niecierpliwie drepczą w miejscu. Czekają na zbawienny dla nich sygnał od swego pana, że mogą już ruszyć, że mogą gnać ile tylko mają sił. - Muszę się wygrzebać z tego dołu. Ta pozycja nie daje mi spokoju, ale też wiem, że nie wszystko zależy ode mnie. Wiatru, jak na razie, tyle co na lekarstwo, a w takich warunkach żeglowanie jest jak gra w ruletkę. Dziwne są też decyzje sędziów, niektóre całkiem niezrozumiałe. Ale... Niech no tylko przyjdzie wiatr, a przyjdzie na pewno - powiedziała 28-letnia warszawianka. Jak przyznała, chętnie by teraz poboksowała. Wyżyłaby się na "gruszce", na tarczy, bo zadawanie komuś ciosów, nawet w szlachetnej "szermierce na pięści", jak mawiali wielcy w tej dyscyplinie Jerzy Kulej, Zbigniew Pietrzykowski czy Tadeusz Walasek, jest dla Klepackiej wciąż wielką barierą, wielką przeszkodą. Od jej "pierwszego kroku bokserskiego" mija dziesięć lat. - Kiedy miałam 17 wiosen i jarałam się sportem, trener stwierdził, że muszę więcej czasu przeznaczyć na ćwiczenia ogólnorozwojowe. Brakowało mi też dynamiki, a przy moim niskim wzroście i filigranowej sylwetce także siły. Wtedy tata, znający bokserów, zabrał mnie do sali Gwardii przy Hali Mirowskiej. Tam poznałam Pawła Skrzecza. Wiedziałam, że to wicemistrz olimpijski z Moskwy w wadze półciężkiej, bo interesowałam się sportem od dziecka - zaznaczyła. Skrzecz do dziś pamięta "małą Zosię" z tamtych lat. - Przyszła do mnie na salę, ponieważ trener powiedział jej, że jest za mało dynamiczna. Starałem się jej wpoić ducha walki. Szło jej bardzo dobrze" - wspomniał wicemistrz świata z 1982 roku. "Jeśliby nie była medalistką w windsurfingu, to byłaby w boksie - dodał. Wicemistrz Europy z 1983 roku (ma też w dorobku brązowy krążek z 1979) od razu rzucił "podlotka", wiotką nastolatkę, na głęboką wodę. - Chodziłam na zajęcia do chłopaków, próbowałam też walczyć, lecz moje ciosy zatrzymywała jakaś dziwna siła. Stawała przede mną bariera, granica, której nie mogłam i nie mogę do dziś przekroczyć - podkreśliła Klepacka, zadając pytanie: "Jak można uderzać człowieka?" Po chwili zastanowienia przyznała, że świętą nie jest i wyprowadziła przez te dziesięć lat sporo ciosów, ale - jak zaznaczyła - zawsze ktoś musiał zrobić to pierwszy. - Trzeba było mnie sprowokować, abym starała się oddać, bo inaczej sędziowie nie mieliby co wpisać do karty. Liczba ciosów - zero - dodała z uśmiechem na twarzy, a poważnie stwierdziła, że po urodzeniu drugiego dziecka i przymusowej przerwie w treningach, nadrabia zaległości. - Od paru miesięcy ćwiczę bardzo intensywnie. Także w salce bokserskiej. Biję się, również ze Skrzeczem, na tarczę, walę w gruszki i worki treningowe. Paweł jest fantastycznym facetem, mam z nim od początku znajomości doskonały kontakt - podkreśliła. Mistrzyni świata z 2007 roku i dwukrotna wicemistrzyni z 2011 i 2012 roku ma też inną, wielką pasję spoza sportu - pomagać ludziom. - Wychowałam się na jednym z szarych warszawskich podwórek, doskonale wiem, jakie życie mają dzieci z rozbitych czy patologicznych rodzin. Trzeba je wyciągać z tego środowiska, a nudę i bezczynność zastępować różnorodnościami. Można uprawiać sport, ale można też śpiewać, tańczyć, malować obrazy. Trzeba tylko te dzieci zachęcić, pokazać inny, lepszy świat. Najtrudniejszy, jak zawsze, jest pierwszy krok - powiedziała Zofia Klepacka.