Przewina Moisesa Callerosa nie podlega dyskusji. Pięściarz wpadł na dopingu, choć wcale nie chodziło o jego najświeższą walkę, ale przedostatnią - z kwietnia ubiegłego roku. Wówczas doświadczony pięściarz z Meksyku zmierzył się z Galalem Yafaiem na gali w Greenwich w Wielkiej Brytanii, ale szybko zszedł z ringu pokonany. Przegrał z mistrzem olimpijskim z poprzednich igrzysk z Tokio w czwartej rundzie przez techniczny nokaut. Jak się jednak po czasie okazało, w jego organizmie znalazła się zakazana kokaina. I właśnie ten fakt sprawił, że Calleros ściągnął na siebie kolejne problemy. Rzecz jednak w tym, że w ostatnim czasie tragedię przeżyli jego najbliżsi. Sportowiec odszedł do wieczności 1 marca, a jego ciało odkryła żona w domu. Okazało się, że bezpośrednią przyczyną śmierci był zawał serca sportowca, który na ringu zawodowym zdążył stoczyć 49 walk. Jedna kwestia to fakt, że cała sprawa ze strony UKAD ciągnęła się aż tak długo, co nie jest standardem, ale dużo bardziej oburzające było co innego. Otóż z chwilą opublikowania informacji na temat zawieszenia Callerosa, które orzeczono na cztery lata, zawodnika już od trzech miesięcy nie ma na tym świecie. "Brytyjska organizacja antydopingowa (UKAD) otrzymała dziś informację w sprawie śmierci meksykańskiego zawodowego boksera Moisesa Callerosa. UKAD otrzymało tę informację wkrótce po opublikowaniu szczegółów wyniku sprawy dotyczącej pana Callerosa zgodnie z brytyjskimi przepisami antydopingowymi. Niestety w momencie publikacji UKAD nie posiadał żadnych informacji na temat śmierci Callerosa i obecnie usunęliśmy ze swoich kanałów wszystkie szczegóły tej sprawy" - czytamy na stronie internetowej komisji.