- To zdecydowanie najważniejszy pojedynek w trwającej niewiele ponad trzy lata mojej zawodowej karierze - mówił przed walką polski pięściarz. - Jeśli przegram z zawodnikiem prawie 50-letnim, to gdzie mam się dalej pchać w kategorii ciężkiej? - zastanawiał się 29-letni Zimnoch. McCall to mistrz świata federacji WBC z 1994 roku, kiedy to znokautował słynnego Lennoxa Lewisa. Pojedynek Zimnocha z cięższym o czternaście kilogramów Amerykaninem rozpoczął się od prób ataków Polaka. "Krzysiek, Krzysiek!" - skandowała publiczność, ale McCall nie wyglądał na przestraszonego. Od początku walki dobrze funkcjonował lewy prosty McCalla. Pod koniec drugiej rundy natomiast lekko zachwiał się Amerykanin, ale Zimnochowi zabrakło czasu na kontynuowanie akcji. Po dość szybkim tempie w trzech pierwszych rundach, w których lekką przewagę miał Polak, w czwartej obaj bokserzy postanowili nieco odpocząć. Syn McCalla, który także jest bokserem i również przyjechał do Polski, zapowiadał, że ojciec znokautuje Zimnocha w piątej rundzie. Nic takiego się nie stało, chociaż ta runda rzeczywiście była bardzo dobra w wykonaniu Amerykanina. W kolejnej odsłonie prawy prosty Zimnocha zastanowił McCalla. Zimnoch wiedział, że prowadzi na punkty, ale wciąż musiał uważać na groźnego przeciwnika. W ostatnich dwóch rundach ośmiorundowej walki obaj pięściarze pokazali dobry boks. "Nie bij się!" - było słychać z narożnika Zimnocha, gdzie zdawano sobie sprawę, że Polak nie powinien wdawać się w bijatykę z Amerykaninem. Po walce obaj byli zadowoleni. McCall uniósł ręce w geście triumfu, ale to Polak został jednogłośnie ogłoszony zwycięzcą. Sędziowie punktowali: 77:76, 77:75 i 79:75 dla Polaka. McCall zapowiadał, że w przypadku porażki zakończy karierę sportową.