Julia Szeremeta dokonała niemożliwego. Dziewczyna, którą mało kto zna, która znajdowała się nisko w rankingu, przyjechała do Paryża i spełniła marzenie wszystkich kibiców boksu. Zdobyła po 32 latach medal w tej dyscyplinie dla naszego kraju. Ta sama sztuka nie udała się Elżbiecie Wójcik. Ona - także zdaniem trenerów - została skrzywdzona i nie powalczy w półfinale. Piękny sen Polki trwa. Już ma medal, a może być jeszcze lepiej Nowa wiara Polaków. Niesamowite sceny w Paryżu po niespodziewanym medalu Od tej fazy rywalizacja będzie odbywać się na kortach Rolanda Garrosa. Tam po złoto miała sięgnąć Iga Świątek w turnieju tenisowym. To jej się nie udało, ale trener Tomasz Dylak zapowiada, że postarają się jednak stamtąd przywieźć złoto. Po walkach Polek było ckliwie. W pewnym momencie trener wyciągnąć telefon. W nim ma swoją inspirację. To zdjęcia ważnych osób. Nagle szkoleniowiec zaczął ryczeć jak bóbr. Puściły emocje. Słodko-gorzkie popołudnie. Najpierw wygrana Julii Szeremety i wielka radość z medalu, a następnie bolesna porażka Elżbiety Wójcik. - Dla mnie sukces Julki jest spełnieniem marzeń. Śniłem o tym od momentu przejęcia kadry olimpijskiej. Od początku mówiłem o medalu olimpijskim. Wierzyłem w to. Podobnie, jak cały sztab oraz dziewczyny i kibice. Czym było jednak bliżej igrzysk, to czułem ogromną presję i miałem obawy, czy to na pewno się uda. Dlatego, jak Julka wygrała walkę, co było moim wielkim marzenie, to puściły emocje. Płakałem jak dziecko. Marzyłem o tej chwili. Wyobrażałem sobie ją. Wizualizowałem sobie ją. Jeszcze będąc w Polsce, wiele razy płakałem, czując te emocje. Teraz one są już prawdziwe. Nawet nie potrafię opisać słowami, jak tego pragnąłem. Jest pan dla tych zawodniczek guru? Trzeba było bowiem ogromnego wysiłku, żeby sobie je tak podporządkować i dać im wiarę w sukces. - Możliwe, że w jakiś sposób jestem ich guru. Wydaje mi się, że wiara, która jest we mnie i wewnętrzna charyzma obudziła też wiarę w dziewczynach. To było widać po naszych zawodniczkach. Aneta Rygielska wyszła na walkę z mistrzynią olimpijską z wiarą w wygraną. Ela też do samego końca wierzyła, że zwycięży. Julka to w ogóle wierzy, że jest najlepsza na świecie. Nawet bez podziału na kategorie. Ona siebie uważa za najlepszą pięściarkę i największą gwiazdę. Wyjdzie do każdej zawodniczki z myślą, że wygra tę walkę. Na pewno stworzyliśmy coś świetnego. To jest nowa wiara. Zdjęliście wielki ciężarów z pleców Wojciecha Bartnika, który od 1992 roku był jedynym polskim medalistą olimpijskim w boksie. - Spędziliśmy wiele chwil, bo do niedawna był trenerem kadry seniorów. Przeprowadziliśmy wiele rozmów. Czekaliśmy 32 lata na ten medal. I w końcu udało się to odczarować. Wiedziałem, że ten medal nie jest tylko samym medalem, ale jest początkiem odbudowy polskiego boksu. Wiem, że tak będzie. Skoro zrobiliśmy już jeden krok, to teraz pójdziemy na całość. W naszych głowach jest teraz wielki plan. Jesteśmy gotowi na wielkie poświęcenia. Moim planem jest praca organiczna u podstaw. Z Los Angeles wrócimy nie z jednym medalem, ale z kilkoma. Będziemy potęgą. Teraz zmieni się anturaż. Wyjdziecie z hali i pojedziecie na korty Rolanda Garrosa. Tam będą się odbywały półfinały i finały. To coś zmieni? - Tylko i wyłącznie pomoże to Julii. Ona uwielbia publiczność, flesze, muzykę i światła. Sam też lubię taką oprawę. Czuję się dobrze w momencie, gdy dzieje się coś bardzo ważnego, gdzie jest duży stres, gdy stawka jest wyższa. Julka ma podobnie. Nie boimy się tego. Cieszymy się na występ w takim miejscu. Nikogo nie oczerniając, to media jednak odpuszczały polski boks, nie do końca wierząc w możliwość zdobycia medalu. Była taka wewnętrzna złość. Wchodzicie na teren jednej z największych gwiazd światowego sportu - Igi Świątek. To będzie miało dla was jakieś znaczenie? - Na pewno tak, bo to jest miejsce wyjątkowe i bardzo znane. Zawalczymy jednak jeszcze lepiej niż Iga. Spróbujemy zamienić ten brąz z kortów Igi w złoto w boksie. Na pewno wszyscy jesteśmy pełni wiary w tę misję, choć będzie to bardzo trudne zadanie. Julka udowodniła jednak, że jest w stanie zrobić niespodziankę. Ma pan jakiś wzór trenerski? - Pokażę mój ogień. Moją motywację. (Trener wyjął w tym momencie telefon). Zawsze przed walką oglądam sobie ten kolaż zdjęć. Są tam Andrzej Gmitruk, Feliks "Papa" Stamm, moje dzieci. Mój syn, którego kocham najbardziej, ale przez 260 dni w roku nie mogę z nim być. Moja córeczka, która urodziła się trzy miesiące temu, a widziałem ją przez zaledwie siedem dni. Mój tata, który zmarł (zaczął bardzo płakać) na raka w lutym. Nie doczekał spełnienia marzeń. Był wielkim fanem. To dzięki niemu poszedłem w pięściarstwo. Moja babcia. Zawsze sobie oglądam ich, żeby mieć ogień w ringu. Pan też uprawiał boks? - Nie. Pierwszą walkę boksu olimpijskiego na żywo widziałem jakieś 13 lat temu. To jest coś niewyobrażalnego i niemożliwego. Gdyby ktoś 13 lat temu mi powiedział, że będę trenerem kadry i zdobędę medal olimpijski... To jest jak bajka. Chciałem udowodnić, że można robić rzeczy, które są niemożliwe. Warto spełniać marzenia. W Paryżu - rozmawiał Tomasz Kalemba, Interia Sport