Powietkin i Stiverne mieli skrzyżować rękawice o wakujący pas WBC wagi ciężkiej w wersji tymczasowej. Jednak badanie antydopingowe przeprowadzone na finiszu przygotowań wykryło w organizmie "Saszy" niedozwolone środki. Na godziny przed walką władze federacji postanowiły, że w stawce nie będzie tytułu mistrzowskiego. Wtedy Haitańczyk spakował się, wyleciał z Rosji, a naprzeciw Powietkina stanął ostatecznie Johann Duhaupas (34-4, 21 KO), znokautowany brutalnie lewym sierpowym na szczękę w szóstej rundzie. - Kiedy dowiedziałem się o wszystkim, byłem w szoku, ale gdy już wróciłem do domu i na spokojnie sobie to wszystko przeanalizowałem, to doszedłem do wniosku, że wszystko było już wcześniej zaplanowane. Już od wtorku mówiono mi, że zastąpią mnie innym rywalem, jeśli tylko wycofam się ze startu. I cały czas mi to powtarzano. Tak więc oni wiedzieli już o tym od wtorku - przekonuje były mistrz świata, zdetronizowany już w pierwszej obronie przez Deontaya Wildera. - Rano w dniu walki, po śniadaniu, poszedłem do pokoju trochę poleżeć. Wtedy dowiedziałem się o wszystkim. A kiedy prezydent WBC ogłosił swoją decyzję, nic więcej już mnie nie interesowało. Czułem się tu jak w filmie. Od kiedy tylko przybyliśmy na miejsce, cały czas ktoś za nami podążał. Zamiast mnie naprzeciw Powietkina stanął Francuz, więc oni już wcześniej doskonale wiedzieli, że wpadł na dopingu. Teraz zostawiam to wszystko w rękach mojego promotora Dona Kinga - dodał Stiverne.