Czy w praktyce, to się dopiero przekonamy... Nikt nic nie wie Oświadczenie 34-letniego Witalij Kliczko zostało opublikowane nie przez jego obecnych promotorów, ale przez Universum Promotions, stajnię promotorską z którą Ukrainiec rozstał się na drodze sądowej, a nie podczas wspólnego przyjęcia świętującego dotychczasową pracę. Żeby było bardziej tajemniczo, kilkanaście godzin wcześniej, Bob Arum, promujący najważniejszą od dwóch lat, a być może najważniejszą w karierze walkę Kliczki z Hasimem Rahmanem, opowiadał tym, którzy chcieli słuchać o już prawie zaklepanym następnym terminie walki swojego podopiecznego, a jego opiekunowie oraz badający go specjaliści bagatelizowali sprawę. "W najgorszym razie czeka Witalija mały zabieg chirurgiczny i będzie mógł wrócić szybko na treningi" - mówił Bernd Boente , niemiecki menedżer "Dr. Pięść", a badający Kliczkę dr Tony Daly z Los Angles, jeden z najbardziej znanych lekarzy specjalizujących się w urazach medycyny sportowej znalazł nadwyrężenie ścięgna kolanowego wydając opinię, że "Kliczko absolutnie może walczyć". Dr Daly dodał, że jeśli Witalij nie będzie się czuł komfortowo, może nosić protezę kolanową - taką samą jaką ubiera na mecze Matt Leinert, najlepszy uniwersytecki quarterback Ameryki grający w zespole USC, gdzie kolano jest narażone na nieporównywalnie większe przeciążenia (nie mowiąc o atakach rywali) niż podczas walki pięściarskiej. Zachęcony tymi opiniami Bob Arum zarezerwował nawet kolejną datę, już piąta datę na walkę Rahman - Kliczko. "Thomas & Mac Center w Las Vegas przyjmie nas 11 lub 18 marca 2006 roku. Wspomniane daty są też otwarte dla telewizyjnej transmisji pay-per-view? - mówił Arum, który omówił całą sprawę nie tylko z doradcą Kliczki, a wcześniej Mike'a Tysona - Shelly Finkelem, ale także z samym pięściarzem. Kliczko: teoria spiskowa Zaraz po odwołaniu walki z Rahmanem, Don King twierdził, że według przepisów WBC, organizacji, której mistrzem jest (był?) Kliczko, tytuł powinien starszemu z ukraińskich braci odebrany. Do takiej opinii przychylał się pierwotnie prezydent tej organizacji rankingowej Jose Sulaiman, ale kiedy usłyszał od Kliczki i Aruma zapewnienia, że to tylko niegroźna kontuzja utrzymał tytuł, nakazując Kliczko obronę pasa WBC w ciągu następnych 90, a najpóźniej 120 dni. "Nikt nie powinien tracić mistrzowskiego tytułu z powodu kontuzji" - powiedział agencji Associated Press Sulaiman, co może i jest prawdą, ale nie niekoniecznie w stosunku do pięściarza, który z powodu niepotwierdzonych kontuzji przekłada cztery kolejne walki o tytuł. I co jeszcze ważniejsze - przez 19 kolejnych miesięcy od zdobycia mistrzowskiego pasa ANI RAZU nie walczył w obronie tytułu z wyznaczonymi rywalami! Wszystko układało się więc po myśli Witalija, do czasu kolejnej - czwartej - opinii lekarskiej, według której konieczna była operacja wykluczająca Kliczkę z treningów przez okres przynajmniej sześciu miesięcy. Szybka konsultacja z szefem WBC przekonała Kliczkę, że nawet przyjaciele nie mają aż takiej cierpliwości, więc decyzja była jedna - koniec kariery. Trudno mi jednak uwierzyć, by nie stała za tym zwykła kalkulacja biznesowa. Po pierwsze dlatego, że przechodząc na sportową emeryturę Kliczko tak naprawdę niczego nie traci. Kiedy, powiedzmy w czerwcu 2006 roku, ogłosi swój triumfalny powrót na ring to on, a nie organizacje rankingowe będzie mógł wybierać rywali, bo przynajmniej w teorii, jak sam pisze w oświadczeniu "odszedł na szczycie jako mistrz świata". Wielkie stacje telewizyjne jak Showtime czy HBO (szczególnie ta ostatnia) i tak układają walki nie według tego, kto ma tytuł, a według rankingu wpływowego miesięcznika "Ring", gdzie w momencie ogłoszenia decyzji o emeryturze Witalij Kliczko był klasyfikowany jako najlepszy bokser wagi ciężkiej. Nawet bez jednego treningu, kiedy Witalij zdecyduje się "namawiany głosami fanów" wrócić na ring, "Ring" i tak sklasyfikuje go w pierwszej trójce pięściarzy tej kategorii wagowej, automatycznie otwierając mu drogę do następnej wypłaty. Nie było się więc nad czym zastanawiać, bo w zawodowym pięściarstwie nie takie rzeczy się zdarzały... Przemysław Garczarczyk