Ostatnią "rozgrzewką" przed walkami wieczoru był pojedynek Agita Kabayela z Frankiem Sanchezem. Zdecydowanym faworytem starcia był Kubańczyk, ale ostatecznie przegrał już w siódmej rundzie. Kabayel miał przyjąć lekcję, a ostatecznie jej udzielił Gala "Ring of Fire" jest zorganizowana na świetnym poziomie. Rzecz jasna uwaga fanów skupia się na wyczekiwanym pojedynku Tysona Fury'ego z Ołeksandrem Usykiem, ale właściwie każda walka miała prawo przyciągnąć przed ekran telewizora. W ostatnim starciu przed wydarzeniami wieczoru, czyli dwiema bataliami o pasy i brytyjsko-ukraińskim hicie, mierzyli się Agit Kabayel i Frank Sanchez. Stawka starcia była znaczna, bo zwycięzca kwalifikował się do walki o pas kategorii WBC. Nie ulega wątpliwości, że zdecydowanym faworytem spotkania był Kubańczyk, mistrz wagi ciężkiej WBC od 2020 roku. Jak się okazało, jego rywal nic sobie z tego nie robił. Od pierwszej rundy mocno ruszył na zdezorientowanego rywala, atakując zarówno jego korpus, jak i głowę. Sanchez wydawał się zaskoczony i przez bite pół walki nie był w stanie odzyskać inicjatywy. Wyglądało to tak, jakby z każdą minutą schodziło z niego powietrze, co z kolei dodawało skrzydeł Kabayelowi. Przełom nadszedł w 7. rundzie. O ironio, na jej początku wydawało się, że Kubańczyk odzyskał rezon. Nic bardziej mylnego. 31-latek szybko posłał go na deski, a ten, zanim wstał, dał sobie moment na złapanie oddechu. Niemiec poszedł jednak za ciosem i ponownie zdemolował przeciwnika. Ten tym razem już się nie podniósł. "Widziałem, że miał słabą kondycję" Po walce wydawało się, że nawet sam Kabayel nie dowierzał w swój wyczyn. To był wspaniały aperitif przed głównym daniem, jakim będą trzy walki wieczoru, które czekają nas w Rijadzie.