Przed tym pojedynkiem Głazkow zmienił trenera na Johna Davida Jacksona. To miało przynieść piorunujące postępy, tymczasem drugi na liście federacji IBF wagi ciężkiej faworyt o mały włos nie przegrał. Początkowo Ukrainiec zwalał winę na kontuzjowaną rękę. Urazu miał się jeszcze nabawić podczas starcia z "Góralem". Z perspektywy czasu widzi to już jednak trochę inaczej. - Fakt, miałem problem z ręką, ale jeszcze większym problemem było to co mam w głowie. Trudno dostroić się do pojedynku, kiedy w twoim domu rodzinnym dzieje się niedobrze. Te wszystkie okropności sprawiły, iż mój stan psychiczny nie był najlepszy. Na miesiąc przed występem zabito na przykład jednego z moich najlepszych przyjaciół podczas walk. Potem zginęła pewna para, przyjaciele naszej rodziny. Co chwilę w wiadomościach pokazują ciała cywilów, a przecież moi rodzice pozostali w Ługańsku - przyznał Głazkow. - Niewielu wie jaki mętlik mam teraz w głowie. W dniu starcia dowiedziałem się, że koło domu rodziców trwają walki, jak więc potem mam wyjść i myśleć o czymś innym niż o tym, czy nic im się nie stało? - dodał Ukrainiec.