Artur Gac, Interia: Za nami zupełnie nieudany powrót Andrzeja Wawrzyka na ring, który obnażył irracjonalne mierzenie sił na zamiary. Patrząc na finał walki z Michałem Bołozem, zakończonej ciężkim nokautem, mamy przepis na katastrofę. Tomasz Winiarski, trener TS Wisła Kraków: - Niestety tak to wyszło. Z Andrzejem mam w tej chwili mały kontakt, nie szuka u mnie porad, więc nawet nie było możliwości w ostatnim czasie podyskutować, czy dobrze robi wracając do boksu. Uważam, że było to niepotrzebne. Tym bardziej, że praktycznie cztery lata nic nie robił. A w naszym sporcie taki okres to przepaść czasowa. Zresztą widać było po posturze Andrzeja, że w tym okresie swojego życia nie miał nic wspólnego ze sportem. Jak kiedyś powiedział w mojej obecności, że wraca, to sądziłem, że wziął się za porządny trening i przynajmniej będzie to po nim widać. A tu niestety nie było widocznego efektu, żeby się przykładał do zajęć i treningów. A druga sprawa, przecież on po porażce z Aleksandrem Powietkinem na dobre się nie odbudował, co też na pewno miało wpływ, w jakiej teraz jest dyspozycji psychofizycznej. Tak naprawdę już końcówka Andrzeja w boksie przed sześcioma laty nie napawała szczególnym optymizmem. Tym bardziej nie było na czym budować optymizmu. - Dokładnie, mówię o tym samym. A przecież miał jeszcze poważny wypadek samochodowy (w maju 2014 roku - przyp.), po którym miał problemy z nogą i przez ponad rok dochodził do zdrowia. Nie wiem, jak przed tą walką wyglądały Andrzeja sparingi i jak do końca wyglądały przygotowania. Natomiast patrząc na samą walkę było widać, że - moim zdaniem - nie ma już czego szukać w sporcie. Bo, umówmy się, Bołoz to bardzo silny i ambitny chłopak, ale - brzydko mówiąc - jak do tej pory w boksie jest nikim. Przegrać z takim zawodnikiem, w ten sposób, powinno dać Andrzejowi dużo do myślenia. Ja wiem, że zawsze był sportowcem z prawdziwego zdarzenia, nigdy nie pękał i nikogo się nie bał, ale w pewnym momencie trzeba więcej kalkulować. Przez te wszystkie lata nieobecności w boksie nie miałem kontaktu z Wawrzykiem, dlatego z zatrwożeniem odebrałem słowa Artura Szpilki. W rozmowie z ringpolska.pl "Szpila" powiedział, że ktoś wyciągnął Andrzeja po sześciu latach picia. - Cóż, trochę balował i bawił się życiem. Zmienił też swoje życie prywatne, ale o tym nie będę wypowiadał się publicznie. Natomiast Artur Szpilka ma rację, Andrzej niekoniecznie prowadził sportowy tryb życia. Wydaje mi się, że "warszawka" trochę zawróciła mu w głowie. Ból głowy jest teraz. Artur Szpilka przyznał, że miał łzy w oczach, dodając że ciężko wrócić na jakikolwiek poziom w boksie po tym, jak Andrzej się prowadził. Inny z serdecznych kolegów Wawrzyka, Krzysztof Głowacki, również dla ringpolska.pl powiedział, że jego zdaniem powinien zakończyć karierę. Tymczasem główny zainteresowany już ogłosił, że na pewno nie podda się po takiej walce i wróci. Z całą sympatią dla Andrzeja, to jak proszenie się o tragedię. - Niestety, ale właśnie tak to wygląda. Zresztą nawiązując do przywołanego tu Artka Szpilki... To ten sam przykład. Uważam, że po tak ciężkich nokautach, jakich doznał, powinien dać sobie spokój nie tylko z boksem, ale również z innymi sztukami walki. To już się odłożyło i kiedyś może mu wystawić wysoki rachunek. Na ich miejscu już na pewno nie podjąłbym takiego wyzwania, jak kolejna walka. Andrzejowi też radziłbym, żeby dał sobie spokój z boksem. Na pewno. Tym bardziej, że w jego powrocie nie było widać nic z tego, co przypominałoby najlepsze lata kariery i mogłoby zaimponować. Sama jego postura wskazywała na to, że za mało zrobił. Poruszanie się w ringu i boksowanie było dalekie od jego nawet nie najlepszych, ale dobrych czasów. A dziwi się pan trochę trenerowi Zbigniewowi Raubo, że przygotowywał Wawrzyka do tego pojedynku i - było nie było - będąc tak doświadczonym szkoleniowcem też niejako autoryzował ten powrót? - Każdy przypadek jest inny i z tą autoryzacją też mogło być różnie. Ja nie wiem, jak Andrzej wyglądał na treningach i sparingach. Właśnie to powinno dać odpowiedź na pytanie, czy jest sens wchodzenia do ringu czy go nie ma. Poza tym boks zawodowy to zupełnie inna bajka niż boks amatorski. Tu w grę wchodzą pieniądze, pewnie niemałe, więc czasem mogą okazać się czynnikiem decydującym bez względu na to, jakie są szanse powodzenia całej akcji. Być może ta kwestia tutaj przeważyła szalę. Bo, jakby nie patrzeć, Andrzej ciągle jak na polski boks jest postacią rozpoznawalną, więc zapewne na stole były dość duże pieniądze do wzięcia, choćby od strony sponsorów. W każdym razie ja na pewno jestem ostatnim do tego, żeby namawiać zawodnika do boksu po takich perypetiach. Ze zdrowiem nie ma to nic wspólnego, tu w grę powinien wchodzić zdrowy rozsądek. Obecny obraz polskiej wagi ciężkiej jest dramatyczny, choć do niedawna dość mocno stała ona pięściarzami z Małopolski. Artur Szpilka wycofał się z boksu, Wawrzyk jest na szarym końcu, a Mariusz Wach mimo trzech porażek z rzędu, zajmuje trzecie miejsce. Stawce przewodzi, z identyczną serią trzech przegranych, Adam Kownacki, z kolei drugie miejsce zajmuje Marcin Siwy, którego największy atut to atrakcyjny bilans walk. Jak to skomentować? - Nie jestem kibicem boksu zawodowego, bo szczerze mówiąc nie ma się czym ekscytować. Mariusz Wach, wiadomo, solidna firma i żelazna szczęka, ale ma już duży przebieg w boksie plus zaawansowany wiek, więc na jego miejscu już też dałbym sobie spokój z tym sportem. A o Siwym można by powiedzieć tyle, że na bezrybiu i rak ryba. Podniósł pan temat, o którym nawet nie ma co w tej chwili dyskutować. Nie mamy ani jednego zawodnika perspektywicznego, który byłby na fali i rokował nadzieje, że do czegoś sensownego dojdzie. A propos Mariusza Wacha, którego też pan doskonale zna. Oglądając jego ostatnią walkę z Kevinem Lereną w RPA załamywałem ręce. 42-latek nie zrobił właściwie nic, żeby dać sobie szansę na zwycięstwo. - Podsumuję to tak: w przypadku wielu zawodników, w tym Mariusza, o rywalizacji sportowej nie ma co w tej chwili mówiąc. Ludzie wchodzą do ringu po pieniądze, które można podnieść. A ktoś, kto przez lata wypracował sobie nazwisko i ciągle ma jakoś ugruntowaną pozycję, może zarobić niemałe pieniądze. I moim zdaniem tu tylko o to już chodzi, żeby na stare lata trochę dorobić. Nie ma to nic wspólnego z nadziejami na sięgnięcie po sukces. A Mariusz ciągle jest szanowany, bo nawet jeśli nie miał szans na wygraną, to zawsze dawał dobrą walkę. Dobrą w tym sensie, że się nie przewraca. - Oczywiście, to miałem na myśli. W boksie zawodowym, zwłaszcza w wadze superciężkiej, ludzie przychodzą po to, by oglądać efektowne nokauty, więc frapuje ich tak rosły zawodnik, który jest w stanie ustać wiele mocnych ciosów. Chcę podkreślić, że Mariusza bardzo lubię i cenię go za całą karierę sportową, ale nie oszukujmy się - chłopaki na tym etapie kariery wchodzą do ringu już tylko po pieniądze. Jest to jakiś sposób na życie, bo ciągle można utrzymywać się z czegoś, co robi się od tylu lat. Rozmawiał Artur Gac