Kolejną walkę stoczy już 29 stycznia w Chicago. W debiucie na ringu w USA zmierzy się z Harvey'em Jolly'm (10 zwycięstw, 12 porażek, 1 remis). INTERIA.PL: Kiedy wylatuje pan do Chicago? ANDRZEJ WAWRZYK: - We wtorek z samego rana mam samolot z Warszawy. Po drodze będzie jedna przesiadka w Zurychu. Walczył pan już w Austrii, Niemczech i Szwajcarii, ale nigdy w USA. Nie obawia się pan trochę wpływu różnicy czasu na organizm? - Mój trener był w Ameryce, także wiemy jak reaguje organizm. Na początku jest ciężko. Jeden, albo dwa dni potrzebne są na aklimatyzację. Najważniejsze jest to, żeby po przylocie nie położyć się od razu do łóżka, tylko spróbować dostosować się do miejscowego czasu. Na miejscu będę trzy dni przed walką, myślę, że się przystosuję. Czy walka w USA to jednorazowa próba, czy też kierunek, w którym zamierza pan podążyć? - Od dłuższego czasu chciałem tam boksować i dążyliśmy do tego z moim menedżerem. To takie przetarcie, chciałbym kiedyś stoczyć tam dużo ważniejsze walki. Jedzie pan do Ameryki jako jeden z młodych talentów wyróżnionych przez prestiżowy "The Ring". Ta nagroda motywuje do jeszcze cięższej pracy, czy też dodaje presji? - Zdecydowanie jest to mobilizacja do ciężkich treningów, a także do tego, żeby w przyszłości znaleźć się w zestawieniu najlepszych 100 pięściarzy świata, jaki publikuje "The Ring". W Stanach zmierzy się pan z Harveyem Jolly'm. Co pan może powiedzieć na temat tego boksera? - Prezentuje nietypowy sposób boksowania. Walczy z opuszczoną lewą ręką. Na początku rusza do ataku, starając się zadać mocny cios. Dużo punktuje lewą ręką i bardzo dobrze porusza się na nogach. Na pewno będzie niewygodnym przeciwnikiem. Jak go pokonać? - Trzeba go trafiać całymi seriami, a także korzystać z tej opuszczonej lewej ręki, czyli próbować go złapać prawym prostym i prawym sierpowym. Ostatnio sparował pan z potężnym Jewgienijem Orłowem. Jakie wrażenia po boksowaniu z mierzącym 206 cm i ważącym 140 kg rywalem? - Sparowałem z nim pod kątem walki z Marcellusem Brownem (213 cm wzrostu), ale kiedy okazało się, że będę walczył nie z nim, ale z Jolly'm to nie zdecydowaliśmy się na zmianę sparingpartnera. A wrażenia? Rywal nietypowy, ciężko zrobić mu większą krzywdę w ringu. Korzystałem ze swojej szybkości i z tego, że Orłow szybko się męczył. Przylgnęła do pana łatka następcy Andrzeja Gołoty. Z jednej strony na pewno jest to wyróżnienie, ale z drugiej chyba wolałby pan, żeby mówiono o pierwszym Wawrzyku, a nie drugim Gołocie? - Wiadomo, że lepiej byłoby, żeby wymieniano moje nazwisko, a nie porównywano tylko do kogoś, ale to bardzo trudne na początku kariery. Ale nie mogę narzekać na porównanie do Gołoty, który w najlepszych latach był ikoną zawodowego boksu. Przetarł w Stanach szlaki dla kolejnych bokserów z Polski. Mam jednak nadzieję, że za kilka lat ludzie będą znać moje nazwisko. Wydarzeniem 2009 roku na polskich ringach była walka Andrzeja Gołoty z Tomaszem Adamkiem. Podoba się panu taka idea organizowania wewnętrznych pojedynków? - To było coś nowego i ciekawego dla kibiców. Podobało mi się, jeśli w przyszłości będzie organizowania kolejna polsko-polska gala, to chciałbym wziąć w niej udział. W wadze ciężkiej w kraju jest Albert Sosnowski, Mariusz Wach. Z którymś z nich mógłbym walczyć. Jest pan prowadzony z rozwagą, stopniowo walczy z coraz mocniejszymi rywalami. A co by się stało, gdyby sam mógł pan sobie wybrać przeciwnika? - Na pewno jak każdy młody napalony bokser wziąłbym dużo lepszych zawodników, ale kto wie, czy skończyło by się to dla mnie dobrze? Jestem dobrze prowadzony, kolejni zawodnicy dobierani są pod moje możliwości. Oczywiście chciałbym nazwisk z wyższych miejsc w rankingach. Kogo konkretnie? - Marzą mi się walki o tytuły najważniejszych organizacji, ale najpierw muszę się solidnie poobijać, żeby podskoczyć w rankingach, wtedy będziemy mogli mówić o poważniejszych walkach. Rozmawiał: Dariusz Jaroń PODYSKUTUJ O BOKSIE NA BLOGU DARKA JARONIA