Pamiętacie Estragona i Vladimira - bezsilnych i gadatliwych bohaterów awangardowej dramaturgii Becketta, którzy z utęsknieniem czekali na nadejście Godota niosącego nadzieję? Jeśli nie, to nie ma większych powodów do niepokoju, bo dzisiaj barwne postacie wybitnego dramatu XX w. skonfrontujemy z obecnymi czempionami królewskiej kategorii: Davidem Hayem i Władymirem Kliczko. Zapewniam was, dostrzeżecie wiele wspólnego! Coraz bliżej pojedynku na szczycie? David Haye, obecny czempion federacji WBA przyznał, że negocjacje w sprawie unifikacyjnego pojedynku z Władymirem Kliczką zmierzają w dobrym kierunku. - Jestem przekonany, że walka niebawem dojdzie do skutku - mówił goszczący w Las Vegas "Hayemaker". Czy w obliczu czczej gadaniny, którą Haye niejednokrotnie mydlił oczy kibicom, słowa brytyjskiego czempiona należy traktować poważnie? A może to kolejny przejaw angielskiego humoru, tak bardzo charakterystycznego dla chłopaka z Londynu? Proponuję nie wstrzymywać oddechu, bo mimo, iż optymistyczne prognozy napływają nie tylko z ust mistrza - kunktatora, ale także samego IBF-u, do unifikacyjnej konfrontacji dalej niż bliżej. W prawdzie przewodniczący międzynarodowej organizacji - Lindsey Tucker, potwierdził, że obóz Kliczki poinformował bokserską centralę o podjęciu pertraktacji z Hayemaker Promotions i Adamem Boothem, menedżerem Anglika. Mając jednak na uwadze doświadczenia z 2009 roku, doradzam na wszystko spojrzeć ze zdystansowanym optymizmem. Gala dopięta na ostatni guzik Pierwszy pojedynek między Davidem Hayem a Władymirem Kliczko planowany był na 20 czerwca 2009 w niemieckim Gelsenkirchen. I mimo, że wszystko przebiegało zgodnie z planem, do walki Ukraińca z Brytyjczykiem o mistrzowskie pasy WBO i IBF na Veltins Arenie nie doszło. Anglik wycofał się na dwa tygodnie przed planowanym starciem, usprawiedliwiając się rzekomą kontuzją pleców - nabytą podczas ciężkich przygotowań na Cyprze. Przebywający w tym czasie na treningowym obozie w austriackich Alpach Kliczko, nie krył swojego zdziwienia, gdy otrzymał oficjalny komunikat ze strony oponenta. - Odebrało mi mowę, bo musieliśmy szybko znaleźć kogoś w zastępstwie. Gdyby podobna sytuacja przydarzyła się mi, Haye z pewnością użyłby swojej brudnej gadki, by mnie poniżyć. Ja nie zamierzam tego robić, nie będę kopał leżącego - mówił wyraźnie zasmucony Władymir. Organizacja ogromnego przedsięwzięcia (ponad 60 tys. sprzedanych biletów, pakiety transmisyjne i reklamowe) mogła okazać zwyczajnym fiaskiem, gdyby nie rychłe zakontraktowanie kolejnego przeciwnika. Wiszącą bowiem na włosku galę w Zagłębiu Ruhry uratował inny pięściarz ciężkiej wagi - Rusłan Czagajew, który bez wahania podjął rękawicę rzuconą przez K2 Promotions. Pierwotnie Uzbek miał stoczyć walkę z Nikołajem Wałujewem, jednak podczas rutynowych badań wykryto u Czagajewa żółtaczkę, więc rosyjski olbrzym skorzystał z prawa do odwołania pojedynku. "Biały Tyson" jak określa się Rusłana, przegrał starcie z niekwestionowanym mistrzem świata - Władymirem Kliczko, a porażka poniesiona w Nadrenii Północnej Westfalii była jego pierwszą na zawodowych ringach. Atmosfera wrogości i obraźliwych sądów Sprawa anulowanej walki przez Davida Haye'a, odbiła się szerokim echem w bokserskim świecie, gdy po zaledwie kilku tygodniach od wyleczenia kontuzji pleców, 30-letni Anglik nie zdecydował się na ponowne rozegranie nieodbytej potyczki. Na domiar złego, odrzucił kolejną propozycję młodszego z ukraińskich braci, by móc stoczyć pojedynek z Nikołajem Wałujewem o pas federacji WBA. Wtedy to "Hayemaker" dał pierwsze sygnały, że nie zamierza krzyżować rękawic z którymkolwiek z braci, a unifikacyjna konfrontacja nie jest jego priorytetem. Bynajmniej w najbliższym czasie. Atmosfera stosunków między bokserami stała się wyraźnie napięta, a pięściarskie środowisko i rozgoryczeni fani, rozpoczęli spekulacje, czy uraz Brytyjczyka nie był wymówką mającą celowo opóźniać ringową wojnę. Przykro to stwierdzić, ale usilne granie na zwłokę i dziecinne prowokacje, stały się domeną mistrza świata prestiżowej federacji. Czyżby najbardziej elitarna kategoria wagowa sięgnęła dna? Ostatnia prowokacja "Żniwiarza" okazała się nadzwyczaj żenująca. Haye niczym przedszkolak zniekształcił na zdjęciu twarze braci Kliczków, podkreślając mistrzowskie trofea Władymira i Witalija. Ozdabiając całość dobitnym podpisem - pasy Davida. Angielski humor, czy prześmiewczy podstęp? Cokolwiek by to nie było, dalece odbiega od sportowej rywalizacji, dlatego nie rozwijajmy już bardziej tego wątku. Mimo buńczucznych zapowiedzi na temat detronizacji Ukraińców, odebrania wszystkich mistrzowskich pasów, przedwczesnego wysłania na pięściarską emeryturę, czy nawet powyrywania głów, Haye i jego team, długo nie decydowali się na odważny krok w zakontraktowaniu pojedynku, na który czekają fani z całego świata. Czyżby zmusiła ich do tego sytuacja zaistniała podczas ostatniej gali z udziałem Davida na M.E.N Arena w Manchesterze? Obiecanki - cacanki, a głupim kibicom radość? Zaskakujące, jak bardzo zmienne potrafią być nastroje bokserskiej publiczności. Głośne buczenie tysięcy fanów i gwizdy skierowane w pod adresem brytyjskiego czempiona, uświadomiły Haye'owi, że tylko wejście między liny z którymś z braci Kliczków może zapewnić mu sławę rzędu swoich wielkich rodaków: Lennoksa Lewisa czy Franka Bruno. - Obiecuję wam, że moje kolejne starcie w 2011 roku, będzie z Władymirem bądź Witalijem - grzmiał po zwycięstwie nad Audleyem Harrisonem zadowolony Hayemaker, który swoimi słowami błyskawicznie odmienił nastroje kibiców i wywołał prawdziwy wulkan radości na trybunach. Obiecanki cacanki, mające uspokoić niezadowoloną rzeszę widzów, czy rzeczywiście realne plany na nadchodzący rok? Trudno powiedzieć, gdyż po żywiołowym Angliku wszystkiego można się spodziewać. Dotychczasowe sprzeczne kwestie, dotyczące miejsca konfrontacji i podziału lukratywnych gaż, okazują się drugorzędną sprawą, bo jak zauważa wielu ekspertów bokserskiego rzemiosła - najważniejsza jest chęć rywalizacji między posiadaczami pasów. To więcej niż walka Unifikacyjna batalia - obecnie najbardziej wyczekiwany pojedynek na zawodowych ringach, to wydarzenie ponad powszednim sportowym widowiskiem. Fani z całego świata głęboko wierzą, że starcie o absolutne panowanie w królewskiej kategorii wkrótce się odbędzie. Taką samą nadzieję żywi i Oscar de La Hoya, były mistrz świata w sześciu kategoriach wagowych. - Organizacja tego pojedynku to problem zaawansowanych negocjacji między obozami promotorskimi, chciałbym zobaczyć starcie tych pięściarzy najszybciej jak będzie to tylko możliwe - mówi "Złoty chłopiec". Również Kalle Sauerland, syn szefa stajni Sauerland Event, która ma swój procentowy udział w zyskach z walk i praw do wizerunku Davida Haye'a, twierdzi, że rywalizacja na szczycie jest bliżej niż kiedykolwiek. - Bracia Kliczko chcą walczyć z Hayem, sam David także - to znacznie więcej niż połowa sukcesu. Pozostaje finalizacja szczegółów i podpisanie intratnych kontraktów dla obu stron - zapewnia Sauerland. Czekając na Godota? Estragon i Vladimir, czyli "Gogo" i "Didi" - bohaterowie dramatycznej sztuki Becketta, których imiona są zabiegiem językowym i znaczą tyle co: "idź, idź" oraz "mów, mów" - w pełni obrazują trudne negocjacje między promotorskimi obozami czempionów, a samymi mistrzami. Władymir Kliczko i jego K2 Promotions najchętniej już weszliby do ringu, by zdobyć ostatni brakujący pas do złotej kolekcji braci. Z kolei David Haye, przypomina beckettowskiego "Didiego"- dużo mówi, natomiast nic nie robi, by potwierdzić swoje zobowiązujące słowa. Czyżby ze strachu przed utratą pasa World Boxing Association? Miejmy nadzieję, że czekanie na unifikacyjny pojedynek, nie okaże się przysłowiowym wyczekiwaniem na wyimaginowanego Godota. - No to idziemy? - zapytał Gogo. - Chodźmy! - odpowiedział Didi. W efekcie obydwaj w ogóle nie ruszyli się z miejsca. Czy nie przypomina wam to stojących w martwym punkcie, a jedynie medialnie nagłaśnianych negocjacji między K2 a Hayemaker Promotions z ostatnich miesięcy? Nastroje tragicznych bohaterów dramatu Becketta stają się coraz gorsze w trakcie sztuki - podobnie jak i pięściarskiej publiki, której całe zamieszanie wokół tak bardzo wyczekiwanej batalii, zaczyna przypominać awangardowy teatr absurdu - rozgrywany na ringowych deskach. Witold Berek