Co łączy stonowanego Witalija Kliczkę z porywczym, słynącym z buńczucznych zapowiedzi Shannonem Briggsem? Dopatrywać można się wielu podobieństw w kwestiach czysto sportowych. Zasięg ramion na poziomie 203 cm, waga oscylująca w granicach 110 kg, wiek pod czterdziestkę i liczba rund przeboksowanych na zawodowstwie bliska dwustu. Wszystko o podobnych parametrach. Jest jednak rzecz szczególna, która tyczy się tych pięściarzy, a dla koneserów boksu wydaje się oczywista. Chodzi o "żelazne pięści", które sprawiły, że Kliczko i Briggs mogą szczycić się bardzo wysokimi współczynnikami nokautów. Gdyby zsumować ich walki zakończone przed czasem, okazuje się, że obydwaj "odprawiali" swoich przeciwników prawie tak często, jak czterech innych czołowych bokserów wszechwagi (Adamek, Haye, Powietkin, Czagajew) wspólnie. Tak wysoka liczba nokautów (83) i jej procentowe zestawienia (90,5 proc. Kliczko, 78 proc. Briggs) wróżą tylko jedno: w sobotnim starciu o mistrzowski pas WBC pachnie nokautem! Witalij Kliczko - perfekcjonista w każdym calu "Knockout King", "Dr Żelazna Pięść", to przydomki, na które bez wątpienia zasługuje Ukrainiec. W swoich dotychczasowych pojedynkach Witalij posyłał rywali na deski aż trzydzieści osiem razy. Tylko dwukrotnie nie udało mu się zakończyć swoich walk przed czasem, z Kevinem Johnsonem (12 grudnia 2009) i Timem Hoffmannem (25 listopada 2000). Jednak potyczki te wygrał przez jednogłośne decyzje sędziów. Jeśli chodzi o pogromców Witalija, nie doszukamy się ich zbyt wielu, bo przegrywał tylko z wielkimi mistrzami: Lennoksem Lewisem przez TKO w szóstej rundzie, na skutek poważnego rozcięcia lewego łuku brwiowego i Chrisem Byrdem, po kontuzji ramienia w dziewiątej rundzie. Patrząc na wszystkie statystyki starszego z braci Kliczków, bez wątpienia już dzisiaj określić go można mianem żywej legendy. Niespełna pięć miesięcy temu, 29 maja, dzięki konkursowi INTERIA.PL miałem okazję podziwiać Witalija na gali w Gelsenkirchen, gdzie krzyżował swoje rękawice z Albertem Sosnowskim. Patrząc na niego z samego bliska, byłem pod wielkim wrażeniem nie tylko doskonałych warunków fizycznych, ale i wspaniałej techniki. Długo zastanawiałem się, czy jest obecnie bokser, który może zagrozić jego dominacji. Wykluczając oczywiście młodszego brata Władymira, który zgodnie z obietnicą daną matce, nigdy nie stanie naprzeciw starszego Witka, trudno dzisiaj wskazać równorzędnego rywala. Zasięg ramion gwarantujący utrzymanie przeciwnika na dystans, elastyczny-odchylny balans ciała, który mija się z ciosami przeciwników i potężne, nokautujące uderzenie, które bezlitośnie wykańcza kolejnych oponentów. To tylko niektóre z licznych atutów ukraińskiego mistrza świata kategorii WBC. Trzeba dobrze naprężyć zwoje mózgowe, by znaleźć choćby kilka nazwisk, które bez wahania podejmą rękawicę rzuconą przez "doktora". Sam Witalij potwierdził, że jest gotów walczyć z każdym, a wybór Briggsa to chęć zmierzenia się z najlepszym obecnie bokserem wagi ciężkiej. Podczas gdy David Haye nie odpowiada na oferty, Nikołaj Wałujew jest przestraszony, a Aleksander Powietkin unika z nim starcia, KMG (Klitschko Management Group) zdecydowało się na wybór najtwardszego i najsilniej bijącego przeciwnika. Według menadżerów Kliczki, tylko takie starcia gwarantować mogą emocje i przyciągać kibiców na stadiony. Boks na stadionach!? Tylko bracia Kliczkowie ściągają tłumy Podczas gdy amerykański boks przeżywa trudności, a organizatorom coraz trudniej zapełnić ogromne hale w Madison Square Garden czy Atlantic City, ukraińscy dominatorzy przyciągają na swoje walki ogromne rzesze fanów. Sportowe, bokserskie przedsięwzięcia już dawno wykroczyły poza hale, a widowiska z udziałem braci Kliczko przeniosły się na piłkarskie stadiony. Zadaszone areny w Gelsenkirchen, Frankfurcie czy Hamburgu, każdorazowo wypełniają się po brzegi jak na meczach Bundesligi. Ogromne zyski ze sprzedaży 60 tys. wejściówek, prawa telewizyjne do pokazywania show, lukratywne kontrakty PPV (pay-per-view) powodują, że finansowy kryzys nie zagląda do kieszeni ukraińskich mistrzów, a oni sami rozdają karty przy podziale gaż. Odwrotnie rzecz ma się w USA, gdzie marketingowe zyski znacznie się obniżyły, a bokserskie stajnie, nawet te największe jak Don King Productions czy Golden Boy Promotions przeżywają stagnację. Będąc w Gelsenkirchen na własnej skórze doświadczyłem, jak olbrzymim przedsięwzięciem są widowiska organizowane przez KMG. Do ostatniego miejsca wypełnione trybuny i żywiołowo reagująca, niemiecka publiczność, która kocha ukraińskich czempionów niczym swoich reprezentantów. Nota bene bokserska szkoła naszych zachodnich sąsiadów od dawna cierpi na brak liczących się pięściarzy w królewskiej kategorii, więc walki z udziałem Witalija i Władymira traktują jak pojedynki rodaków. Podobnie będzie i w sobotę, kiedy w obronie mistrzowskiego pasa WBC "Dr Ironfist" zmierzy się z "The Cannonem". Czy w obliczu tak szeroko zakrojonego przedsięwzięcia możemy liczyć na niespodziankę w tym pojedynku? Shannon Briggs - bokser nieprzewidywalny, król nokautów Shannon Briggs (51-5-1, 45 KO), mimo iż na ringu bardzo wiele łączy go ze swoim przeciwnikiem Witalijem, poza ringiem to zupełnie inny człowiek. Bardzo porywczy, buńczucznie zapowiadający swoje gładkie zwycięstwa, nerwowo reagujący na najmniejsze słowa krytyki pod swoim adresem. Podczas konferencji zapowiadającej walkę, po wypowiedziach Kliczki na temat rzekomo udawanej astmy, "The Cannon" podarł swoje szaty niczym Rejtan, z wściekłością opuszczając salę. W zestawieniu ze stonowanym, zawsze ważącym swoje słowa Witalijem, to kontrastowy oponent. Na zawodowych ringach stoczył 57 pojedynków, z czego 45 zakończył przed czasem. Ponad 65 procent wszystkich nokautów (30 KO) zaliczył już w pierwszych rundach. Czy można odnieśd wrażenie, że to bokser tylko na początkowe odsłony pojedynku? Nic bardziej mylnego! Mimo, iż większość jego przeciwników zapoznawała się z deskami ringu już po paru minutach, Shannon Briggs zapisał się w historii jako pięściarz, który zdobył mistrzostwo świata w ostatniej sekundzie. W pojedynku z Siergiejem Lachowiczem o pas federacji WBO przegrywał jednogłośnie na punkty u wszystkich sędziów, by tuż przed ostatnim gongiem dwunastej rundy posłać rywala na... sędziowski stół, wyrzucając go mocnym prawym "lucky punchem" poza ring! Jest jeszcze coś, co dodatkowo motywuje pretendenta, by kolejny raz sięgnąć po najwyższe trofeum. Chodzi o miejsce urodzenia, nowojorskie przedmieścia Brownsville, gdzie na świat przychodzili wielcy bokserscy czempioni: Mike Tyson czy Riddick Bowe. Ta amerykańska kolebka boksu cierpi na brak własnego wychowanka - mistrza wszechwagi, ale czy cudowny chłopak z brooklyńskiej dzielnicy zdoła zatrzymać ukraińskiego hegemona? Starcie nokautujących królów już w najbliższą sobotę! Witold Berek