W środę Wiaczesław Głazkow stoczył z Mariuszem Wachem (31-1, 17 KO) ostatni sparing. Potem był luźniejszy w piątek z Rogerem Hryniukiem, a ostatni odbędzie się jutro - już nie w Zakopanem, a Krakowie. Wszystko dlatego, że pojedynek z Aleksandrem Powietkinem (29-1, 21 KO) odbędzie się wyjątkowo nie w weekend, a środowy wieczór 4 listopada. A dlaczego tak? Ten dzień jest dla Rosjan wyjątkowy, szczególnie w kontekście stosunków z Polską. Bo właśnie 4 listopada Rosjanie obchodzą święto państwowe w rocznicę upamiętniającą zdobycie w 1612 roku Kremla moskiewskiego, opanowanego przez Polaków, w wyniku działań wojny polsko-rosyjskiej 1609-1618. To Dzień Jedności Narodowej. Od początku Wach stał się obiektem pożądania. W grę wchodziło podobno również spotkanie z Robertem Heleniusem (21-0, 13 KO), innym dwumetrowym olbrzymem, który przygotowałby Rosjanina do starć z Wilderem czy rewanżu z Kliczką, lecz kiedy przeraźliwie bogaty Andriej Riabiński sobie coś postanowi, to praktycznie zawsze dopina wszystko na ostatni szczegół. Chciał Polaka w walce wieczoru i będzie go miał. Wach po perypetiach ze swoimi promotorami, porozumiał się ostatecznie z każdą ze stron i wyjdzie naprzeciw mistrza olimpijskiego z Aten, który piastuje również status obowiązkowego pretendenta do tronu federacji WBC wagi ciężkiej. A Helenius zamiast bić się z Powietkinem, sparował z nim na obozie, imitując poczynania Polaka w ringu. Szykuje się więc świetna walka, choć z lekkimi podtekstami. Na szczęście nasi kibice obejrzą ją na żywo, bo jedna ze stacji wykupiła już do niej prawa. - Dam z siebie wszystko i choć wiem doskonale, że stracę sporo zdrowia, to odbiorę go Powietkinowi jeszcze więcej - powiedział na kilka dni przed walką Mariusz.