Interia: W środę wieczorem Mariusz Wach zmierzy się z Aleksandrem Powietkinem. Eksperci nie dają Polakowi zbyt dużych szans, a pan? Andrzej Wawrzyk: - Zawsze jest szansa. Na pewno nie jest duża, ale jakaś zawsze. Życzę Mariuszowi jak najlepiej. Mam nadzieję, że będzie miał taką wytrzymałość jak w walce z Kliczką. W tym pojedynku to będzie podstawa. Trzeba powiedzieć jedno - Powietkin jest po prostu rewelacyjny. To jeden z trzech najlepszych pięściarzy wagi ciężkiej. Ale jeśli się bić, to tylko z takimi. Mariusz ma już 36 lat. Jest jeszcze w stanie walczyć z najlepszymi, czy szczyt jego formy przyszedł na walkę z Kliczką w 2012 roku? - Ta walka pokaże na co go stać. Poprzednie trzy niewiele nam powiedziały o formie Mariusza. Trzeba mieć przeciwnika, który chce się bić. Czasem dostajesz leszcza, ale ten leszcz nie chce boksować. Ucieka pod liny, klinczuje i tylko bierze po walce wypłatę. A nie o to chodzi. Mariusz w tych ostatnich pojedynkach okropnie się męczył. Musi wyjść do ringu i od razu "pierdzielnąć" Powietkina. Nie ma innej możliwości. Tylko tak będzie miał szanse. Wydaje się, że dobrze przepracował okres przygotowawczy. W dodatku miał świetnych sparingpartnerów, bo Tomasz Adamek i Wiaczesław Głazkow robią wrażenie. - Nazwiska miał super. Zresztą Mariusz to jeden z nielicznych pięściarzy na świecie, który posturą przypomina Kliczków. Dlatego wielu rywali chce z nim sparować, marzą o takim sparingpartnerze. Zresztą dodaje mu to dodatkowej siły, bo wszyscy go znają, on zna wszystkich i wie, czego może się spodziewać. Zobaczymy jak będzie to wyglądać w środę z Powietkinem, ale na pewno polecą bomby. Albert Sosnowski powiedział mi, że kluczowe w tej walce może okazać się to, jak bardzo obaj ci pięściarze odczuli ciosy Władimira Kliczki. Zgadza się pan z tą opinią? - Będzie to miało znaczenie na początku. Ważne będzie wejście w tę walkę. Boksersko i fizycznie Powietkin jest jeszcze lepszy niż w pojedynku z Kliczką, co do tego nie mam wątpliwości. Z Mike’m Perezem ostatnio walczył fantastycznie. Dotknął go lewym w pierwszej rundzie, a ten padł nieprzytomny. A to przecież znakomity bokser! Znany z odporności na ciosy. Dużo Powietkinowi dała walka z Kliczką, jest teraz jeszcze lepszym pięściarzem. Walczył pan z Powietkinem, co może pan podpowiedzieć Wachowi przed starciem z Rosjaninem? - Mało go znam, bo krótko walczyliśmy (śmiech). Od podpowiadania Mariusz ma swój zespół. Jedno jest pewne - kluczem jest silny, dynamiczny lewy prosty. Cały czas jego lewa ręka musi "napierdzielać". Bo takiego czołga trudno zatrzymać w inny sposób. Rozpamiętuje pan jeszcze tę przegraną? - Siedziała mi ta walka w głowie długi czas, ale teraz już coraz mniej. Mentalnie, psychicznie nie byłem gotowy. Teraz jestem innym zawodnikiem. Może potrzebowałem czegoś takiego? Po to, by dojrzeć, stać się lepszym pięściarzem. Po tej walce poczułem, że dorosłem, stałem się mężczyzną. Miał pan dwa momenty, które zahamowały pana karierę - przegrana z Powietkinem i wypadek samochodowy. Co bardziej opóźniło pana bokserski rozwój? - Nie da się tego porównywać. Trudniejszy był dla mnie wypadek, bo mogłem stracić życie, zostawić rodzinę. Teraz cieszę się, że żyję. Lekarze nie dawali mi żadnej szansy, ale doszedłem do siebie. Setki godzin spędziłem w gabinetach fizjoterapeutów. Kosztowało mnie to dużo pracy, ale jestem czynnym sportowcem. Ten wypadek ukształtował mnie jako człowieka. Teraz wszystko cenię bardziej. A porażka z Powietkinem? Taki jest sport, że czasem się przegrywa. Nawet tak boleśnie. Jakie ma pan plany na przyszłość? - Najbliższą przyszłość chcę związać ze Stanami Zjednoczonymi. Słyszałem, że niebawem ma pojawić się kolejna propozycja. Na razie tylko nie wiem kiedy. Być może jeszcze w tym roku albo na początku przyszłego. Wciąż jednak pozostaję w grze. Kto w środę wieczorem będzie się cieszył z wygranej? - Trzymam kciuki za Mariusza. Bardzo bym chciał, byśmy znowu świętowali sukces polskiego pięściarza. Bo pokonanie Powietkina byłoby naprawdę czymś wielkim. Rozmawiał Łukasz Szpyrka