Na takie wydarzenie w wadze ciężkiej czekano od 1999 roku. Wtedy niekwestionowanym mistrzem świata był Lennox Lewis, ale on posiadał tytuły trzech federacji. Obecnie na szali staną cztery pasy. 35-letni "Król Cyganów" jest przecież mistrzem federacji WBC, a dwa lata starszy Usyk to czempion: WBO, IBF i WBA. Dodatkowym smaczkiem jest fakt, że obaj pięściarze jeszcze nigdy nie przegrali. Bilans Brytyjczyka to 34 zwycięstwa, w tym 24 przez nokaut i jeden remis, a Ukraińca to 21 wygranych, w tym 13 przez nokaut. Dlatego z wielkim przejęciem oczekiwano na 17 lutego, kiedy wreszcie miało dojść do tego starcia. Tymczasem dwa tygodnie przed walką Fury doznał podczas sparingu rozcięcia łuku brwiowego, potrzeba było 14 szwów i jego konfrontację z Usykiem przełożono na 18 maja. "Król Cyganów" natychmiast spotkał się z oskarżeniami, że całą sprawę zaaranżował, a Egis Klimas, menedżer najbliższego rywala, nazwał go "tchórzem". W obronie swojego podopiecznego stanął Warren. "To jest facet, który pojechał do Niemiec, aby walczyć z Kliczką o tytuł mistrza świata i go pokonał. To jest facet, który pojechał do Ameryki, aby walczyć z gościem, Deontayem Wilderem, który był niepokonany i przez sześć lat panował jako mistrz wagi ciężkiej" - mówił promotor. Boks. Walka z Francisem Ngannou nic nie znaczy "Zrobił to nie tylko raz, ale w sumie trzy razy. Więc takie opinie o nim są żałosne, a zawodowi pięściarze powinni wiedzieć lepiej" - dodał. Zaraz po ogłoszeniu kontuzji Carl Froch obwinił za nią ochronę głowy, którą Fury nosił podczas sparingu. Z kolei Timothy Bradley zasugerował nawet, że cała ta sytuacja mogła być zainscenizowana. To jednak nie zmienia podejścia Warrena. Trochę niepewności mogła zasiać ostatnia walka Brytyjczyka, kiedy po niejednogłośnym werdykcie pokonał debiutującego w boksie byłego mistrza MMA Francisa Ngannou. Kameruńczyk był nawet w stanie posłać "Króla Cyganów" na deski. "Wtedy nie był w najlepszej formie, ale udało mu się przetrwać i wygrał" - ocenił promotor.