- To mój syn, ale zawsze mówię to, co myślę. A myślę, że nie widziałem go nigdy tak słabo walczącego. Boksując w ten sposób przegrałby dzisiaj choćby z Powietkinem. Jestem oczywiście dumny z tego, że pokazał serce do walki, lecz nie pamiętam go w tak słabej dyspozycji. Powtarzałem mu, że nie może przesadzić ze zbijaniem kilogramów. Dziś po drugiej rundzie wyglądał już na zmęczonego, nie było też widać jego siły ani mocy. Trochę słabo jak na tyle tygodni przygotowań. Gdyby to zależało ode mnie, pozbyłbym się kilku osób z drużyny Tysona. Jeśli on czegoś nie zmieni, jego kariera się skończy - mówił John Fury tuż po wygranej na punkty walce jego syna z Otto Wallinem. Na odpowiedź szkoleniowca nie trzeba było długo czekać. - Tyson cały czas trenuje i nie rozumie, że jego organizm potrzebuje trochę odpoczynku. Nawet gdy nie jest ze mną, nie schodzi z obciążeń treningowych. To pomaga mu w sferze psychicznej, na pewno jednak musimy znaleźć jakiś balans. Szukam zawsze pewnych obszarów, które moglibyśmy lepiej zagospodarować, a w ostatnim tygodniu były sprawy, które mi się nie podobały. Bo jeśli w ostatnich dniach przed walką jesz inaczej niż przez ostatnie pięć-sześć tygodni, to twój organizm nie znosi tego najlepiej. To wszystko jednak jest procesem i dobrą nauką na przyszłość. Na pewno Tyson musi teraz trochę odpocząć przed kolejnymi treningami, to najważniejsze - uważa młody szkoleniowiec, którzy przejął "Króla Cyganów", gdy ten zdecydował się powrócić do boksu po blisko trzyletniej przerwie. - Zaraz po tym, co powiedział jego ojciec, od razu porozmawiałem z samym Tysonem. Bo przecież ze zdaniem taty również należy się liczyć. On martwi się o zdrowie syna, widział poważną ranę, a nie mógł być przy swoim dziecku. To naturalnie, że się stresował, a wtedy emocje buzują. Ale mówienie o tym, że niewłaściwi ludzie w ekipie Tysona mogą zrujnować jego karierę... Zupełnie się z tym nie zgadzam. Bo gdyby nie ten zespół ludzi, to kariera Tysona już dawno byłaby zakończona, a nie wiadomo, czy on jeszcze w ogóle by żył. Przecież on był na granicy popełnienia samobójstwa. Szkoda, że o tych rzeczach niektórzy tak łatwo zapominają. Fakt, że Tyson zaboksował na pełnym dystansie nie oznacza też wcale, że był słaby. Bo gdyby rzeczywiście był słaby, to nie dałby rady boksować dwanaście rund - kontynuował Davison. - Plan był taki, by Tyson wypróbował w tym pojedynku kilka nowych rzeczy. Co działa dobrze, a co jeszcze nie za bardzo. W drugiej rundzie zaczynał się rozkręcać, ale w trzeciej nastąpiło bardzo głębokie rozcięcie. Żeby rana się nie powiększała, bezpieczniej było boksować od tego czasu z bliska. Momentami nie słuchał się wskazówek, lecz była to niezwykle trudna sytuacja - dodał trener, odpierając zarzuty o to, że Otto Wallin (20-1, 13 KO) trafił jego zawodnika aż 127 razy, czyli więcej niż ktokolwiek w innej potyczce.