Artur Gac, Interia: Jak przeżył pan porażkę Artura z Chisorą? Władysław Ćwierz, pierwszy trener Artura Szpilki: - Zrobiło mi się niesamowicie przykro, aż chciało się płakać... Zaraz, jak przyleciał do Polski, zadzwonił do mnie, że czuje się dobrze. Wkrótce spotkamy się i porozmawiamy. Co mu pan powiedział? - Że tacy zawodnicy, jak Chisora, to gladiatorzy. Faceci bezlitośni w ringu. Stało się to, o czym rozmawialiśmy przed walką. Przestrzegał pan Artura... - No tak, mówiłem mu, że to nie będą przelewki. Wystarczyło, że popatrzyłem na gościa i już wiedziałem, że będzie ciężko. W dodatku ring był z tych mniejszych, że nawet nie było gdzie odejść. Jak Artur odskoczył, to praktycznie od razu był przy linach. Właściwie nie miał nogami za dużego pola manewru. Niby trzeba było schodzić na boki, ale do tego też nie miał za wiele przestrzeni. Co pokazała ta walka? - Artur jednak nie ma tak twardej szczęki, jak inni pięściarze. Później oglądałem z tej gali walkę wieczoru, gdzie ten Kolumbijczyk (Oscar Rivas - przyp. red.) przecież wytrzymał tyle "bomb". Dillian Whyte to samo, jeszcze był liczony po mocnym ciosie podbródkowym, a mimo to wstał i do końca kontrolował pojedynek. Ja nie wiem, jak ci zawodnicy są w stanie wytrzymywać takie ciosy. To tylko pokazuje, że w wadze ciężkiej na wysokim poziomie nie ma żartów. Pan, panie Arturze, oglądał walkę Szpilki? Naturalnie. - Nawet nie zaczął najgorzej i liczyłem, że coś z tego będzie. Taktyka była, Artur dopiero w ostatnich rundach miał być bardziej ofensywny, a tak miał przede wszystkim trzymać się środka ringu, nie dając się zepchnąć do lin. W teorii to wszystko wydaje się proste, ale rzeczywistość zweryfikowała te plany. Aż w końcu przyszedł decydujący moment walki... Artur powiedział mi, że jeszcze takiej "bomby" nie dostał, jaką zainkasował od Chisory. Ten cios zupełnie "odłączył" Artura, ale cała akcja Brytyjczyka na linach zaczęła się od bardzo mocnego lewego na dół. - Byłem pod wrażeniem, że ten zawodnik miał aż tak szybkie ręce i ładował tak dynamiczne uderzenia. A po prawym sierpowym, nad lekko opuszczoną lewą rękawicą, sędzia już wtedy mógł wkroczyć i pewne by się zorientował, że walkę trzeba przerwać. Wówczas oszczędziłby trochę zdrowia Arturowi, bo był on już tak trafiony, że nawet nie trzeba było poprawiać. Inna sprawa, że sędziowie w takich sytuacjach zawsze mają niewdzięczną rolę, bo jeśli przerwą za wcześnie, to podnoszą się głosy, że nie dali szansy zawodnikowi na dojście do siebie. A decyzję trzeba podjąć w ułamku sekundy. - Ma pan pełną rację. Niedawno mieliśmy podobną kontrowersję w Rzeszowie, gdy będący już na kolanie Izu Ugonoh został trafiony przez Łukasza Różańskiego. Sędzia Robert Gortat, który nieźle się spisuje, nawet nie zdążył zareagować, by nie dopuścić do tego, co się stało. Powiedział pan, że pierwsza runda w wykonaniu Artura napawała pewnym optymizmem, ale jednak widać było, że Artur wcale nie ma dużej przewagi, jeśli chodzi o pracę nóg i mobilność. - Tak jest, na nogach pracował bardzo mało. Na początku trochę zaczął, ale dość szybko przestał. Ratował go tylko środek ringu, ale nie był w stanie się w tym sektorze utrzymać. Poza tym Artur bardzo szybko się przekonał, gdy dążył do klinczów czując zagrożenie, że Chisora jest od niego wielokrotnie silniejszy fizycznie. W zwarciach po prostu go przestawiał. - Zdecydowanie, po stronie rywala była potworna siła. Artur też jest silny, ale w porównaniu do Chisory to była przepaść. W dodatku Chisora wcale nie był wolny, dobrze skracał dystans, no i te ręce - one naprawdę były szybkie, co skutkowało błyskawicznym wyprowadzaniem ciosów. Może, gdyby walka potrwała co najmniej do połowy dystansu, to by się trochę wystrzelał i zmęczył, ale to już tylko gdybanie. Moim zdaniem Szpilka był najbardziej szybki, gdy ważył nieco ponad 100 kg, co pokazywały walki z Deontayem Wilderem, czy wcześniej z Tomaszem Adamkiem. Zastanawiam się, dlaczego teraz trzyma się wagi, która ewidentnie mu nie służy. - No właśnie, dobre pytanie. Chociaż przed tą walką i tak dobrze wyglądał, miał zaznaczone mięśnie, bo dla porównania w pojedynku z Mariuszem Wachem źle się prezentował. Co tu dużo mówić, wtedy był przypasiony. Myślę, że dla niego najlepiej byłoby zrobić wagę do kategorii junior ciężkiej, która jest skrojona pod jego warunki. Tyle że to wiązałoby się ze zrzuceniem parunastu kilogramów... Waga cruiser to jakieś rozwiązanie, ale myślę sobie, że po tym, co stało się w Londynie, chyba w ogóle trzeba zejść na ziemię i zadać sobie fundamentalne pytanie: czy w ogóle kontynuować karierę? - Tak, to czas na poważne pytania. Czy Artur już miałby odwagę to zrobić? My dopiero na spokojnie sobie porozmawiamy, w cztery oczy. Chętnie przekonam się, co on o tym wszystkim tak naprawdę myśli i jakie ma zamiary. Na pewno pogadamy sobie od serca. Nokauty w wadze ciężkiej, a Artur miał dwa bardzo ciężkie, to nie przelewki. Do tego przyjął także trochę z Adamem Kownackim, wcześniej z Bryantem Jenningsem, czy w pojedynkach z Mikiem Mollo. Artur niestety nie ma szczęki na wagę ciężką. A poza tym wydaje się, że ta, którą miał, już też jest naruszona. - No właśnie, a Artur jeszcze chce się bić. W ringu się zapomina i walczy tak, jak był nauczony w ulicznych walkach. Problem w tym, że Artur w teorii chyba doskonale zdaje sobie sprawę, że powinien boksować taktycznie, bo nie ma warunków do ringowej młócki, ale jak wchodzi... - ...to budzi się w nim jakiś instynkt, który jest silniejszy od niego. Bo przecież, co by nie mówić, on potrafi boksować. Technicznie zawsze był zaawansowany, tylko że teraz mało z tego korzysta. Pamiętam, że w juniorach właściwie nie miał w Polsce przeciwników, wygrywał wszystko przed czasem. W seniorach w zasadzie też, a jednak zawodowy boks stawia dużo wyższe wymagania. Na ringu krajowym dominował, ale na arenie międzynarodowym nie osiągnął spektakularnego sukcesu. - No nie. Nawet na turnieju im. Feliksa Stamma przegrał z jednym Algierczykiem. Miał pretensje do sędziego, ale był liczony i arbiter odesłał go do narożnika, a walkę przerwał. Artur nigdy nie miał najtwardszej szczęki, a ta, którą miał, też nie została mu dana na zawsze. Uważam, że niepotrzebnie chciał tej walki z Chisorą, no ale ani myślał wziąć kogoś słabszego. Przecież mógł zaboksować z kimś w Polsce, nabrać pewności po ciężkich przeprawach, ale to go nie interesowało. Mam wrażenie, że Artur stał się zakładnikiem własnych ambicji. Jemu nigdy nie można było odmówić tego, że szukał konfrontacji z najlepszymi, ale wszystkie te próby kończyły się dla niego bardzo boleśnie. - Zgadzam się z panem. Choć powiem szczerze, że jak widziałem go na tarczy przed tą walką, to naprawdę prezentował się bardzo obiecująco. Miał szybkość, zdecydowanie, niezłe akcje - wyglądało to super. Jednak, gdy wszedł do ringu, to już nie było tego luzu. To prawda, tarczowanie wyglądało efektownie, tylko można było mieć wątpliwości, czy akcje były skrojone na takiego tura, jak Chisora. - Według mnie najlepiej było nastawić się na kontrę i jeden-dwa ciosy. Śp. Zbyszek Pietrzykowski zawsze mówił, żeby mieć w repertuarze dwie-trzy akcje opanowane do perfekcji. A dopiero jeśli to okaże się niewystarczające, dobrze mieć coś w zanadrzu, by móc sięgnąć po ostatecznego asa. Przed pojedynkiem wiedzieliśmy, że Artur będzie miał jakiekolwiek szanse nad zwycięstwo tylko pod warunkiem, że w stu procentach będzie trzymał się taktyki. - Tak, tylko wtedy, potrzebna była żelazna dyscyplina taktyczna. Pewne akcje i zachowania powinien powtarzać na treningach do zarżnięcia, żeby weszły mu w krew. A w ringu widział pan realizowanie taktyki? - Cóż... Jak Chisora zaatakował, to w pierwszej rundzie Artur starał się sklinczować, ale z tego trzymania niewiele dobrego wynikało. Mocno się przy tym męczył, żeby poskromić takiego konia, który jeszcze się szarpał. W takich sytuacjach siły bardzo szybko uciekają. Stary cwaniak nie dawał się wciągnąć na jakąś kontrę, a Artur z jego strony cały czas czuł zagrożenie. Rutyną i doświadczeniem załatwił Artka. O trenerze Artura, Rosjaninie Romanie Anuczinie, ma pan jakieś zdanie? - To był za krótki okres wspólnych treningów, żeby zmiany były bardzo widoczne. Technikę jeszcze można doszkolić, ale popełnianych błędów i psychiki już nie tak łatwo "naprawić". Dlatego na pierwszą walkę mógł wziąć sobie łatwiejszego przeciwnika, by w ringu zobaczyć, jak wszystko przebiega, jak słucha komend trenera i jak im się współpracuje. Z zawodnikiem można złapać bliski kontakt na sali, ale dopiero ring pokazuje, czy komunikacja funkcjonuje bez zarzutu. Jaką radę da pan Arturowi podczas waszej szczerej rozmowy? - Właściwie wszystko zależy od niego. Ja mogę mu tylko powiedzieć, że jeszcze jeden taki nokaut może sprawić, że człowiek zostanie nawet inwalidą. Teraz jeszcze jest w porządku, bo to młody chłopak, wysportowany i wytrenowany, ale z czasem to wszystko może dać znać o sobie. Głowa to nie jest żelastwo, o nią trzeba dbać szczególnie. Jest w panu obawa, że coś niedobrego wisi w powietrzu? - No tak, to nie są żarty. Jeszcze jednego przeciwnika tego pokroju sobie dobierze i... Jestem ciekawy usłyszeć, jakie on ma zamiary, gdy spojrzy mi w oczy. Izu Ugonoh po porażce w Rzeszowie zapowiedział, że musi się zastanowić nad swoją przyszłością. I z oświadczenia, które opublikował, wynika, że już skończył z boksem. - Tak? No widzi pan, czyli w nim coś zgasło.