Igrzyska olimpijskie w Paryżu, choć rozpoczęły się oficjalnie mniej niż tydzień temu, pełne są skandali. Nad Sekwaną praktycznie codziennie dzieje się coś, z czego nie są dumni organizatorzy najważniejszej imprezy czterolecia. Stan wspomnianej rzeki nie pozwala na przykład na rywalizację triathlonistów. Zawody mogą zostać okrojone jedynie do jazdy na rowerze oraz biegania. Nerwowo robi się też w hali, w której odbywają się zmagania bokserskie. W Polsce kibice wściekli są zwłaszcza na sędziowanie po walce Damiana Durkacza. "Biało-Czerwony" zdaniem ekspertów z kraju nad Wisłą został wyraźnie pokrzywdzony. "Sędzia ustawił walkę. Jeśli sędzia ringowy ma mieć wpływ na poczynania w ringu, to zachowuje się tak jak wczoraj. Można powiedzieć, że mógłby napisać podręcznik: "Jak ustawić walkę". Udało mu się to idealnie. I w nagrodę dostał w ringu drugą walkę Polaka. To był hit" - grzmiał Grzegorz Proksa na łamach Interia Sport. Były mistrz świata nie może uwierzyć. „Co się dzieje?” Afera związana z wynikiem potyczki naszego rodaka jest jednak niczym w porównaniu z tym, co dzieje się w zmaganiach kobiet. Dopuszczono do rywalizacji dwie zawodniczki, które nie ukończyły niedawnych mistrzostw świata ze względu na zbyt wysoki poziom testosteronu. Chodzi dokładnie o Imane Khelif oraz Lin Yu-Ting. Dlaczego pięściarki zawalczą w Paryżu? Chodzi o to, że globalny czempionat organizuje IBA, a igrzyska ma pod swoimi skrzydłami bardziej pobłażliwy International Olympic Committee. Środowisko jest z tego powodu wściekłe. Padają słowa o podwójnych standardach i ogromnej niesprawiedliwości względem pozostałych uczestniczek turnieju. W język nie gryzie się nawet Barry McGuigan. "To szokujące, że pozwolono im zajść tak daleko. Co się dzieje?" - napisał w serwisie X były mistrz świata. Zawodniczki wciąż widnieją na liście uczestniczek Obie zawodniczki rywalizują w innych kategoriach wagowych. W tej do 66 kilogramów Imane Khelif zmierzy się z Angelą Carini. Lin Yu-Ting skrzyżuje pięści z Sitorą Turdibekovą.