Artur Szpilka w nocy z soboty na niedzielę polskiego czasu przegrał przez nokaut z Deontayem Wilderem walkę o pas mistrza świata wagi ciężkiej. "Szpila" poległ po potężnym ciosie Amerykanina, przed którym ostrzegali go eksperci. "Nie rozumiem, dlaczego Polak momentami chodził po ringu z opuszczonymi rękami. Takie zachowanie to nonsens" - dziwił się po walce znany rosyjski promotor Andriej Riabiński.
Ceniony trener bokserski Paweł Skrzecz kilka dni przed walką "Szpili" z Wilderem zapowiadał, że Polak musi zachowywać czujność w obronie, bo jego rywal dysponuje potężną siłą.
- Amerykanin fizycznie ma ogromne możliwości. Naciera wściekle na przeciwnika i ładuje tymi swoimi "bombami". No i czasami wychodzi mu taki "gwóźdź", że nie ma nawet czego zbierać. Artur musi być czujny - ostrzegał Skrzecz.
"Szpila" rzeczywiście od początku pojedynku z Amerykaninem dużo się poruszał i robił wszystko, by nie popełniać rażących błędów w obronie. W dziewiątej rundzie na chwilę zapomniał jednak o swoim planie taktycznym.
Polak próbował zaatakować rywala silnym ciosem, ale sam nadział się na potężną kontrę i nieprzytomny padł na deski. Po brutalnym nokaucie długo się nie podnosił i został odwieziony do szpitala.
Kiedy Szpilka doszedł do siebie, umieścił na Facebooku zdjęcie i podpis: "Przepraszam, że was zawiodłem".