Wydawało się, że może dojść do poważnych rozruchów, bowiem przez kilkanaście sekund w hali widowiskowo-sportowej "Arena" niemal fruwały krzesła. Ludzie, którzy nie chcieli uczestniczyć w awanturze, w pośpiechu opuszczali okolice ringu. W stronę - będącego jeszcze na nim - Szpilki poleciała butelka. Na szczęście nie doszło do paniki, a sytuację dosyć szybko udało się opanować. Sam zawodnik nie był bez winy, prowokował przynajmniej jednego z fanów Wacha. Jak tłumaczył potem dziennikarzom sam został nazwany niecenzuralnie, a walkę - chociaż było ona wyrównana - pewnie wygrał: - Nie wiem do końca, co tam się wydarzyło. Byłem w nerwach. Ja też sobie nie pozwolę, aby ktoś tak mówił - zawodnik nie chciał szerzej tłumaczyć całej sytuacji. - Bez przesady, że przegrałem tę walkę. Może w ostatniej rundzie dostałem naprawdę, ale tak to kontrolowałem cały czas sytuację. Powtórzę - była ciężka walka, ale ją wygrałem - powiedział pochodzący z Wieliczki Szpilka. To, że doprowadził do sytuacji, iż w ostatniej rundzie był liczony, nazwał głupotą: - Mariusz to kawał chłopa, waży 124 kg. Jeśli się dostanie od kogoś takiego celny cios, to czuć. Jednak nie byłem bardzo zamroczony. Przecież wstałem. Przyznał, że za dużo atakował rywala na głowę zamiast w niższe partie ciała. Zadeklarował, że zgodzi się na walkę rewanżową. Także Wach chce znowu rywalizować ze Szpilką. - Był to bardzo wyrównany pojedynek. Myślę, że zabrakło jednego wykończającego ciosu. Przez całą walkę Artur może był ruchliwszy, więcej ciosów zadał, ale ja wyprowadziłem mocniejsze - przyznał bokser z Krakowa. Wach nie zamierza teraz robić sobie wakacji (w przeciwieństwie do Szpilki). Już w poniedziałek ma zamiar trenować. Autor: Rafał Czerkawski