Nakładanie na siebie presji plus samonakręcanie emocji już wielokrotnie sprowadzało Artura Szpilkę na manowce podczas kariery bokserskiej. Były pięściarz, który do pewnego czasu uchodził za największy talent w polskim boksie, do perfekcji opanował autopromocję przed walkami, ale później tym większy odczuwał zawód po porażkach. Apogeum tego stanu nastąpiło po porażkach z Adamem Kownackim i Łukaszem Różańskim. Te sprawiły, że wychowanek Górnika Wieliczka mocno podłamał się psychicznie. Jeden Artur Szpilka "przegrał". Wygrał ten "lepszy" Wygasła też jego miłość do boksu, a nowy sposób na pozostanie w sporcie odnalazł w mieszanych sztukach walki. Po występie na gali KSW, gdzie pokonał swojego niedawnego rywala z ringu Siergieja Radczenkę, przyszedł czas na debiut w organizacji High League. Szpilka w końcu okiełznał w sobie temperament, spokorniał i "wyczyścił" głowę, w czym sam dostrzegł klucz do pokonania Radczenki. Zrozumiał, że obrażając wszystkich dookoła sam zaciska pętlę na swojej szyi, wystawiając się na tym większy ostrzał w przypadku porażki. Podobne nastawienie towarzyszy mu przed starciem z "Bad Boyem" Załęckim. Były pretendent do tytułu mistrza świata w wadze ciężkiej, co kiedyś byłoby nie do pomyślenia, nie dał się podpuścił nawet trenerowi rywala, Mirosławowi Oknińskiemu. I właśnie w rozmowie z "Super Expressem" Szpilka został zapytany, czy trudno mu było powstrzymać się od mocnej reakcji. - Trudno. Sam ze sobą walczyłem, w pewnym momencie przygasłem - jeden Artur mówił mi w głowie, by jechać z trenerem, drugi - ty już jesteś poza tym. Wygrał ten drugi (śmiech).