Artur Gac, Interia: Trenerze, świeżo za nami ostateczny komunikat, że reprezentacja kobiet nie weźmie udziału w marcowych mistrzostwach świata w Belgradzie. Przypomnijmy, razem z Julią Szeremetą mówiliście, że ten czempionat globu będzie pierwszym, dużym celem po igrzyskach. Na ile finalna decyzja komplikuje wam założenia stricte sportowe, a także jest wyzwaniem w warstwie mentalnej? Tomasz Dylak: - W boksie tych zmiennych jest jednak dość dużo i jesteśmy na różne sytuacje przygotowani. Tu od początku wiedzieliśmy, że sprawa jest rozwojowa i nie jest pewne, czy wystąpimy na tych mistrzostwach świata. Dlatego z tygodnia na tydzień szykowaliśmy się do różnych zmian, a ja miałem dwa plany. Jeden zakładał przyjście szczytu formy na te mistrzostwa, a drugi dopiero na wrześniowe mistrzostwa świata, organizowane przez World Boxing w Liverpoolu. W tej sytuacji będziemy realizować ten drugi plan, z myślą o Anglii. Dla mnie, jako trenera, nie jest to duży minus. A może nawet plus, bo mamy w składzie dwie-trzy młode zawodniczki, które będą miały więcej czasu na przygotowanie. A jeśli chodzi o samą Szeremetę, to nie ukrywam, że jest w wysokiej formie. Na ostatnim zgrupowaniu w Wałczu na sparingach wyglądała wyśmienicie. Jeszcze nigdy nie widziałem jej w takiej formie. Naprawdę? - Tak. Sparowała z dziewczynami z czterech, a nawet pięciu wyższych kategorii wagowych, bo po prostu już nie miała z kim sparować. Dlatego musiała toczyć treningowe walki z dziewczynami z kategorii 75 kg. Pomimo, że sama waży 57 kg, to i tak te sparingi wygrywała. Nie wiem, czy tak trafiła z formą, ale wygląda bardzo dobrze. Czyli nie ma pan powodu do zmartwień. - Zgadza się. Jedziemy wkrótce, w marcu, na turniej do Debreczyna, więc tę startową formę będzie można tam wykorzystać. A pod koniec marca polecimy na Puchar Świata do Brazylii, poprzedzony najpierw ośmiodniowym obozem. Summa summarum nie będzie pierwszych mistrzostw świata, ale będzie PŚ, więc też będzie można pokazać formę, sprawdzić zawodniczki i przeanalizować. Mamy tak ustalone, że pierwsze dwa lata po Paryżu dajemy sobie na możliwość popełniania błędów i ich analizowanie, a ostatnie dwa lata przed Los Angeles będziemy przyciskać. Wróćmy do Szeremety. To ja myślałem, że będę musiał uściślać pytania o to, jakimi sposobami motywuje pan naszą gwiazdę, by nie dopuścić do spoczęcia na laurach, tymczasem pan przedstawił totalnie inny rozwój wypadków. - Owszem, ale przyznam uczciwie, że przez chwilę mieliśmy delikatny problem motywacyjny. Pojawił się wtedy, gdy Julka czuła, że marcowych mistrzostw świata nie będzie, a ja kazałem jej przyciskać, robić wyższą formę i zrzucać kilogramy. Wiadomo, że nikt za bardzo nie lubi robić wagi, jeśli do końca nie widzi celu, po co ma to zrzucać. I wówczas wystąpił wspomniany problem motywacyjny, ale wtedy usiadłem z nią i powiedziałem: "Julka, jesteś młodą zawodniczką i jednak musisz robić stałe postępy, a dzięki temu się rozwijać". Igrzyska mamy za prawie cztery lata, ale ja nie chcę, by Julka robiła po drodze tylko jeden czy dwa szczyty formy, a tak to jeszcze czekała, aż zegar zacznie mocniej tykać. Moim założeniem jest, aby cały czas była w procesie treningowym, w którym z miesiąca na miesiąc, czy z półrocza na półrocze, będzie stawała się choć minimalnie lepszą zawodniczką. Po drodze oczywiście będą zwycięstwa, a także porażki, ale to będziemy wtedy analizować. Najważniejszy jest proces, by szła w górę. Wydaje mi się, że to zrozumiała, co było fajnie widać właśnie na tym ostatnim zgrupowaniu. Nie tylko naprawdę mocno, ale też bardzo inteligentnie pracowała na treningach, zdrowo się odżywiała i dobrze się prowadziła. To od razu było widać w jej fizycznej formie. Od igrzysk wiele osób zdążyło pojawić się na drodze 21-latki. Sam pan zwracał uwagę, że to również pana rola, by w tym ją chronić, bo jedni będą chcieli autentycznie pomóc, a inni mogą głównie zaszkodzić. Czy ma pan poczucie, że dziś pana głos wciąż waży dokładnie tyle samo, ile znaczył w momencie, gdy odnosiliście dotąd życiowy sukces? - Tak, tak. Tutaj nic się nie zmieniło, wszystko jest to samo. Tym bardziej, że te propozycje i tak cały czas się pojawiają. Niedawno była też znowu duża propozycja walki freak-fightowej za duże pieniądze. Usiedliśmy i porozmawialiśmy, ale Julka i tak już wiedziała, jaka będzie decyzja. Z mojej strony nic się nie zmieniło. Jak to wyglądało? Przyszła do pana z jakąś wątpliwością? - Menedżer wysłał już taką konkretną propozycję z jednej z federacji freakowych. Dokładnie były podane pieniądze, z kim ma walczyć i kiedy, jaka formuła i tak dalej... I odbyło się to tak, że ja zobaczyłem tę ofertę, a Julka już wiedziała, jaka będzie odpowiedź. Nawet nie było tak, że chciała dyskutować. Po prostu mi pokazała, zobaczyłem szczegóły, sama powiedziała "nie" i koniec. Decyzja została podjęta tak naprawdę w ciągu 10 sekund i wróciliśmy do innej rozmowy. Musiałaby chyba paść oferta na 101 milionów złotych, wszak w naszej głośnej rozmowie z września ubiegłego roku wypowiedział pan takie słowa: "nawet gdyby na stole pojawiło się 100 milionów, to ja i tak bym się nie zgodził". - (śmiech) No nie. Tym bardziej, że Julka naprawdę ma życie ułożone. Pracuje w wojsku i jest osobą reprezentacyjną w tej formacji, więc taka walka we freak-fightach nie przystoi żołnierzowi polskiemu. W dodatku przecież ma stypendia, dostała mieszkanie, samochód. Ona już nie musi w to wchodzić. Inaczej by było, gdybyśmy mówili o dziewczynie, która naprawdę nie miałaby za co żyć i musiałaby zapewnić byt swojej rodzinie. A ona swoją przyszłość już sobie zapewniła, inwestuje w nieruchomości, więc ona nie musi wchodzić w ten dla mnie zły świat. A tak się zastanawiam, jaka w ogóle jest logika tej drugiej strony, czyli osób zarządzających tymi rozrywkowymi federacjami? Okay, formalnie boksu w tej chwili nie ma w programie przyszłych igrzysk, ale po to dokonują się obecne zmiany, również za sprawą Polskiego Związku Bokserskiego, by niedługo MKOl formalnie cofnął czerwoną kartkę. Jednak mówicie wszem i wobec, że celem jest złoto w Los Angeles. Jak, pana zdaniem, oni to sobie wyobrażają? Że Szeremeta rzuci boks i pójdzie zarabiać miliony? - Wydaje mi się, że może liczą na jakiś gorszy moment, iż w życiu coś się popsuje i nagle ktoś powie: "a dobra, wchodzimy w to". Szczerze mówiąc to nie wiem, dla mnie jest to dziwne, bo jednak w jasny sposób już na początku postawiliśmy sprawę. Natomiast też wiedzą, że Julka jest młodą, 21-letnią zawodniczką, więc być może liczą na to, że jej decyzje są zmienne. I liczą, że w związku z tym może nie ma wykrystalizowanego światopoglądu i byłaby zdolna dokonać zmiany. Czyli na zasadzie: "coś tam niby mówi, ale może nie jest w tym ostateczna". - Z pewnością. Wiadomo, że my też mieliśmy 20 lat i również byliśmy inni niż teraz. Ta najświeższa, bardzo konkretna oferta, "łamała" barierę miliona złotych? - Mniej więcej takie pieniądze, ale nie chciałbym mówić precyzyjnie, jaka to kwota. Natomiast wydaje mi się, że na 100 sportowców na tym poziomie, 95 by się zgodziło. Czyli jednak wodzenie na wielkie pokuszenie. Coś, jak w rozmowie z Interią mówił Tomasz Adamek, broniąc swojej decyzji o wejściu do freak-fightów, że "tylko głupi by tego nie wziął". - Tak później ludzie tego bronią, ale jednak dla mnie zasady i wartości są ważniejsze od pieniędzy. Julce też staram się wpajać tę zasadę, tym bardziej w świecie, w którym tym wartościom hołduje coraz mniej ludzi. Chciałbym, żeby Jula żyła tym boksem, tym bardziej że przyszłość - jak już powiedziałem - ma zagwarantowaną. Jeśli wszystko dobrze poinwestuje, to jej tego typu - w cudzysłowie - złoty strzał nie będzie potrzebny. Wracając do dużego sportu, jestem po rozmowie z najstarszym żyjącym złotym medalistą olimpijskim w boksie, panem Marianem Kasprzykiem. Na wstępie prosił o przekazanie pozdrowień. - Ooooo... super, bardzo dziękuję. A nadto podzielił się swoją refleksją. Jest pan z pewnością tego świadomy, ale taki głos też uważam za cenny. Zwrócił uwagę na bardzo fajny styl boksowania, w najbardziej wyrafinowanym wydaniu, ale też zwrócił uwagę, że taki sposób wymaga wielkiej systematyki i etyki w przygotowaniach. Wszak boksowanie na refleksie jest tyleż efektowne, co ryzykowne i zawsze trzeba być w formie, by boleśnie nie "fiknąć". - Sto procent prawdy z ust pana Kasprzyka. Zawodnik, bazujący na refleksie i szybkości, musi być zawsze przygotowany, bo jak zabraknie tego z powodu na przykład gorszych przygotowań, to ułamek sekundy i można leżeć na deskach. Ja to wiem i Julka, jako pięściarka, także to wie. Ryzyko zawsze będzie istniało i, powiedzmy, na 100 walk, w 90 nam się uda, a 10 pojedynków przegramy, bo nie trafimy z formą szybkościową i nie będzie tak super, jak na igrzyskach. Też powtarzam, że boks olimpijski kobiet jest bardziej bezpieczny niż boks mężczyzn czy boks zawodowy i tam można trochę bardziej podjąć to ryzyko. A jeśli Julka miałaby walczyć w boksie zawodowym, wtedy nasz styl też uległby zmianie. Właśnie, boks zawodowy. Akurat co do tego rozdziału pozostawiał pan furtkę, na zasadzie - bez kolizji terminów - łączenia z boksowaniem olimpijskim. Czy w tej sprawie rysują się konkrety? - Nie, na razie nie. Cały czas mieliśmy natłok różnych wydarzeń, nawet nie za bardzo był czas o tym pomyśleć i dopiero teraz, od stycznia, zaczęliśmy normalne, na spokojnie przygotowania. Na razie skupiamy się na boksie olimpijskim. A jeśli mielibyśmy robić jakiś przerywnik z walką zawodową, to oczywiście najpierw musielibyśmy usiąść z prezesami Polskiego Związku Bokserskiego i wszystko obgadać, aby nie było konfliktu interesów. Jednak, na ten moment, nie wchodzimy w boks zawodowy, a Julka skupia się typowo na boksie olimpijskim. Wrócę jeszcze do początku naszej rozmowy, gdzie stwierdził pan, że zakładał w zależności od rozwoju sytuacji budowanie jednego z dwóch szczytów formy. Szczerze mówiąc, na podstawie licznych rozmów, osobiście miałem wrażenie, że jeszcze kilka dni temu przy okazji wizyty w Warszawie szefa World Boxing sternicy PZB mieli nadzieję, iż pojawi się zielone światło na marcowy występ. Czy pan zakulisowo miał wcześniej jednoznaczne informacje i w optymalnym momencie wyhamowaliście z budowania pierwszego szczytu, czy też do końca nie było pełnego komfortu? - Mniej więcej z miesiąc wcześniej wiedziałem, że szanse na to, iż wystąpimy na mistrzostwach świata IBA, są takie na koło 20 procent. Dlatego już wtedy trochę przeciążałem dziewczyny, żeby szczytowa forma nie przyszła na ten mistrzostwa, czyli ją wyhamowywałem. 20 procent, czyli dobrze "czytałem", że niewielka furtka pozostawała. - Tak, w tym sensie też czekaliśmy na formalną decyzję. A teraz dość dobrą formę chcielibyśmy zrobić na Puchar Świata w Brazylii. Jak bumerang non stop wraca temat finałowej rywalki Julii, czyli Tajwanki Li Yu-ting, a także Algierki Imane Khelif. Obie pięściarki, jak komunikował MKOl, miały przejść badania na igrzyskach w Paryżu. Pan zakładał, że wyniki będą znane na finiszu ubiegłego roku, natomiast jeszcze nic nie przedostało się do opinii publicznej. Pan coś wie? - Nie, właśnie nie ma żadnej informacji. Jeszcze nie ma wyników antydopingowych, nie słyszałem by ktokolwiek był zawieszony. Trwa to już dość długo, bo przeważnie zajmowało około trzech miesięcy. Tymczasem nadal nie ma tych wyników. Jedyne, co wiemy, to fakt, że obie dziewczyny nie mogą startować na mistrzostwach świata IBA, a rywalce Szeremety odmówiono też prawa startu w Pucharze Świata w Anglii. Z kolei słyszałem, że Algierka ma iść na boks zawodowy, więc może będą szukać innych płaszczyzn, gdyby na olimpijskim ringu miały być zablokowane. Z drugiej strony dziwna sytuacja, że mogły startować na igrzyskach, a po Paryżu z powrotem nie mogą. Tu wracamy do konfliktu Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego z IBA. Sprawa jest nierozwiązana, bo z jednej strony, na co też zwraca pan uwagę, nie ma wciąż komunikatu ze strony MKOl-u po igrzyskach, z drugiej strony IBA utrzymująca, że na ich imprezie nie przeszły testu płci, nadal nie pokazała światu wiarygodnych dowodów. - To się zgadza i sytuacja za bardzo się nie zmienia. My, jako trenerzy kadry, możemy sobie tylko spekulować, ale konkretów sami nie znamy. Przed wami tegoroczne otwarcie cyklu gal Suzuki Boxing Night w Łomży, gdzie w meczu Polska - Belgia wystąpią także pańskie zawodniczki. - Owszem, trzy dziewczyny wystąpią w tym meczu międzypaństwowym. Natalia Kuczewska (48kg), która może być jedną z kandydatem do medalu olimpijskiego w Los Angeles. Angelika Krysztoforska, która przez parę lat walczyła w boksie zawodowym i tam ma rekord 9-0. Od wielu miesięcy pracuje z dziewczynami na kadrze i skupia się na boksie olimpijskim, ambitnie chcąc się przygotować pod kątem mistrzostw świata. A także olimpijska Aneta Rygielska, więc kibice zobaczą w telewizji między innymi te trzy ciekawe pojedynki. Z zawodniczek z tego młodego, czy też najmłodszego pokolenia, o której można by było powiedzieć, że obecnie ma wszystko, by pójść w olimpijskie ślady Szeremety? - Pewnie parę dziewczyn by się wymieniło. Jest Basia Marcinkowska, właśnie Natalia Kuczewska, Kinga Krówka... To dziewczyny z młodego pokolenia, które już teraz mają szansę, niemniej wiemy, że to jest długa droga i może dziać się wiele różnych rzeczy. Czasami te dziewczyny, nazwijmy je, z drugiego szeregu, które w tym momencie są minimalnie gorsze, nagle wystrzelą i to one za dwa lata będą błyszczeć w Stanach Zjednoczonych. Bardzo cieszy mnie, że mamy naprawdę liczną grupę. Teraz na zgrupowaniu, na którym byliśmy z kadetkami i juniorkami, było 50 dziewczyn, z których 45 naprawdę było na już wysokim poziomie wyszkolenia. Widać jak na dłoni, że boks kobiecy w Polsce bardzo mocno rośnie. Kiedyś marzyłem, żeby mieć dwanaście dobrze wyszkolonych dziewczyn, a teraz to już nie jest problemem. Rozmawiał Artur Gac Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz: artur.gac@firma.interia.pl