Kiedy w zapowiedzi tego pojedynku pisałem, że chciałbym, by po dziesięciu latach od rozpoczęcia swojej kariery w Chicago Szagajew (23-0, 17 KO) został mistrzem świata, rozwiewając mit Nikołaja Wałujewa (46-1, 34 KO), nie za bardzo w to wierzyłem. Za Wałujewem przemawiała waga (ważył 314 funtów, a Szagajew 228), wzrost (210 cm wzrostu przeciwko 186 cm Szagajewa), no i połączone siły promotorskie Dona Kinga i mocnego w Niemczech Sauerlanda. Po 12 rundach okazało się, że to wszystko nie miało znaczenia - przewaga techniczna, szybkość i spryt Szgajewa dały mu niejednogłośne (sędziowie punktowali 114-114, 115-113 oraz 117-111) zwycięstwo nad faworyzowanym Rosjaninem. - Czy to znaczy, że mam mistrza świata wagi ciężkiej? Pięcioletni kontrakt Szagajewa ze mną skończył się w 2002 roku, bo chłopak uciekł do Uzbekistanu, ale bardzo cieszę z jego sukcesu. Miał 20 lat kiedy razem trenowaliśmy w Windy City, ale już wtedy było wiadomo, że to chłopak, który ma potęgę w obu rękach, a na dodatek myśli na ringu. Takich jest bardzo, bardzo mało - mówi Sam Colonna, pierwszy zawodowy trener Szagajewa, który przygotowywał Uzbeka do pamiętnych dla niego mistrzostw świata w Budapeszcie, kiedy Rusłan pokonał Felixa Savona. Myślenie na ringu w Porsche Arena w Stuttgarcie od początku było mocną stroną Szagajewa. Korzystając z rad swojego trenera, który od początku uważał, iż podstawą do pokonania olbrzyma z Rosji jest ciągły ruch i niepozwalanie Wałujewowi na "kładzenie" się na Rusłanie, Uzbek od początku nastawił się na zadawanie seryjnych ciosów i szybką zmianę pozycji. Wałujew próbował odpowiadać swoim sygnalizowanym lewym prostym i zadawać ciosy z prawej, ale przeciwko walczącemu z odwrotnej pozycji Uzbekowi, tylko momentami ta sztuka się udawała. Szagajewowi najłatwiej przychodziło zadawanie ciosów sierpowych, które raz po raz wstrzasały głową - mierzącego przed walką w rekord Rocky Marciano - Wałujewa. Pretendent do tytułu tak naprawdę nigdy nie był w solidnych opałach, a on sam miał nawet okazję wygrać przez nokaut w ostatniej rundzie, kiedy walczący na oślep Wałujew był kilkakrotnie trafiany ciosami z obu rąk dobrze przygotowanego kondycyjnie rywala. Pomimo przewagi Sagajewa, który na mojej nieoficjalnej oczywiście karcie punktowej wygrał przynajmniej 7 z 12 rund, Szagajew wiedząc gdzie i z kim walczy musiał z niepokojem oczekiwać werdyktu. Pierwszy z sędziów, który punktował walkę na remis (114-114) musiał naprawdę niewiele wiedzieć o boksie, drugi dający zwyciestwo Uzbekowi dwoma punktami (115-113) nie chciał się chyba za bardzo narazić Donowi Kingowi, a tylko trzeci z nich punktujący 117-111 był jedynym, który widział tę samą walkę, którą oglądały tysiące ludzi w Porsche Arena. Po tym zwycięstwie Szagajew musi być uważany - obok Władymira Kliczki i Samuela Petera - za jednego z trzech najlepszych pięściarzy wagi ciężkiej. Co z tego wyniknie dla fanów boksu przekonamy się już w najbliższych tygodniach. Przemek Garczarczyk