Dla Amerykanina będzie to druga obrona pasa wywalczonego w ubiegłym roku. Wcześniej Andrade był także mistrzem świata w wadze superpółśredniej i w opinii ekspetów to właśnie pięściarz rodem z Providence w stanie Rhode Island jest faworytem.Transmisja gali DAZN z Providence w nocy z soboty na niedzielę polskiego czasu od godz. 2 w TVP Sport. Potęga psychiki Wiele jest przykładów sportowców, którzy przed "startem życia" robią tylko dobrą minę i przekonują wszystkich, że stawka występu ich nie paraliżuje, a w gruncie rzeczy od środka zżera ich presja i nie potrafią dać sobie rady z otoczką wydarzenia. Bywa i tak, że nawet psycholog, który towarzyszy pięściarzowi do samego końca w szatni, do momentu wyjścia na ring, po wszystkim może tylko rozłożyć ręce. Ostatnie sekundy, nim wybrzmi pierwszy gong, nierzadko niweczą cały wysiłek włożony w przygotowania. A gdy głowa nie daje rady, wtedy nawet najlepsza forma fizyczna pryska, niczym bańka mydlana. Gdyby siłę sportowca mierzyć tylko potęgą jego psychiki, to niewykluczone, że Maciej Sulęcki już rozsiadałby się na mistrzowskim tronie w jednej z najmocniej obsadzonych dywizji w boksie zawodowym. Po drodze może zostałby zdetronizowany, bo trafiłby na mentalnie większego kozaka, a być może wielkie pieniądze, jak na czempiona przystało, podświadomie stępiłyby jego pazur wojownika. Wystarczy tych spekulacji, bo nie można wykluczyć, że każdy kibic będzie mógł przekonać się i samemu wyrobić sobie opinię, jak mistrzowska korona podziała na 30-letniego "Stricza", charakternego pięściarza z Warszawy, który wychowywał się na Pradze, w Otwocku, w Wołominie, a potem na Okęciu. Do boksu trafił jako 11-latek, pod skrzydła trenera Romana Misiewicza w Gwardii Warszawa. Wszystko przez pokera i kolegów Dlaczego "Striczu"? Sportowiec sam wymyślił to słowo, które na dobre do niego przylgnęło, a wzięło się z przejęzyczenia podczas nauki gry w pokera. W pewnej chwili zadowolony nastolatek rzucił karty na stół i krzyknął "mam stricza!", gdy w rzeczywistości chodziło rzecz jasna o "strita". Początkowo tej ksywki nie lubił, ale po jakimś czasie się z nią oswoił. Umiejętności wyniesione z gry w pokera, takie jak koncentracja, cierpliwość i dyscyplina, mogą okazać się na wagę złota w konfrontacji z niepokonanym Andrade. Pozycja mańkuta rywala, a przede wszystkim jego niewygodny tzw. śliski styl i niemałe umiejętności techniczne sprawiają, że Polak będzie musiał w ringu boksować wyjątkowo metodycznie, wznosząc się na wyżyny swojego wyszkolenia. Temu pojedynkowi, ze względu na style obu pięściarzy, przynajmniej w teorii, zdecydowanie bliżej do szermierki na pięści niż okładania się na środku ringu. Sulęcki sprawia wrażenie niezwykle świadomego rangi pojedynku i tego wszystkiego, z czym wiąże się taka batalia. W dodatku na terenie rywala, choć na polskich kibiców w hali zapewne będzie mógł liczyć. Pod względem popularności "Striczu" wciąż nie może równać się z kilkoma polskimi pięściarzami, ale przykład choćby Adama Kownackiego pokazuje, że jedna efektowna wygrana może wszystko odmienić. "Baby Face" udowadnia, że nawet dzisiaj - gdy trwa pogoń za chwytliwymi tematami - umiejętności są w stanie obronić się bez kontrowersji. "Czasem przez dwa dni nic nie jadłem" Wszak Sulęcki, gdyby tylko chciał, zainteresowanie swoją osobą mógłby bez problemu budować na "odnodze" sportu, czyli swoim życiorysie, w którym aż roi się od frapujących historii. Tyle tylko, że 30-latek nie chełpi się najbardziej wstydliwymi epizodami w swoim życiu, gdy w młodym wieku zdarzało się mu zboczyć na złą drogę. - Za małolata byłem łobuziakiem, wszędzie było mnie pełno. Lubiłem się bić i lubiłem konfrontacje ze starszymi kolegami. Zawsze miałem powybijane palce, poskręcane nogi. A więc byłem rozrabiaką, choć ułożonym i kulturalnym chłopakiem, bo potrafiłem powiedzieć "dzień dobry", "dziękuję" i "do widzenia". Rodzice dobrze mnie wychowali, ale lubiłem się bić. Dlaczego? Nie mam pojęcia, skąd to się wzięło, bo nigdy pierwszy nie prowokowałem do awantur. Pamiętam, że już w wieku trzech-czterech lat, gdy mieszkaliśmy na Pradze, przychodziły mamy ze starszymi kolegami, że ich pobiłem, czy rzuciłem w nich kamieniem. Zawsze byłem szczupły, chudy, mały i drobny, ale zakapior - opowiedział nasz zawodnik w rozmowie z red. Jackiem Kurowskim w programie "Oko w oko" w TVP Sport. Wspominając dzieciństwo pretendent do tytułu mówi, że nie było łatwo. A w pewnym okresie nawet bardzo ciężko, gdy jego rodzice się rozwiedli. - Miałem wtedy 13-14 lat. Mama nie pracowała i żyła tylko z alimentów, a było nas trzech dorosłych facetów i dwóch kolejnych w drodze. Finansowo pomagała nam rodzina, ale czasami nawet przez dwa dni nic nie jadłem. Nigdy nie było mnie stać na dobre jedzenie i dobre ciuchy. Jednak zawsze byliśmy dobrze wychowani, nie byliśmy żadną patologią. Nigdy nie narzekałem, nie marudziłem, bo zawsze wierzyłem w to, że kiedyś karta się odwróci. Myślę, że ta sytuacja ukształtowała mnie jako sportowca, a przede wszystkim jako człowieka - wspomina po latach Sulęcki przed kamerą TVP Sport. Policja, kajdanki i... kilkaset e-maili Właśnie to pragnienie posiadania pieniędzy, tu i teraz, o mało nie sprowadziło Sulęckiego na totalne manowce, choć w dużym stopniu zachwiało jego reputacją. Na bakier z prawem zaczął być w wieku 15 lat, gdy "radzenie sobie w życiu" rozumiał w opaczny sposób, zarabiając pieniądze z kradzieży. - Często było tak, że na ławce na osiedlu "podwędziło" się torebeczki, albo jeszcze inne dużo gorsze sytuacje, aż nastąpiła kumulacja i zrozumiałem, że nie ma co kombinować - wyznaje. Ową kumulacją była sytuacja, gdy policja przyprowadziła go do domu w kajdankach. Sportowiec był wtedy 17-latkiem i zaczęły się jego problemy prawne. - Dobrze się to skończyło, również dzięki pomocy rodziny. Zrozumiałem, że trzeba żyć jak sportowiec. Przez kilkanaście dni siedziałem od rana do wieczora i wysłałem chyba 500 lub 600 e-maili, szukając sponsora. Wówczas odezwała się tylko jedna firma, co było momentem zwrotnym, bo zaczęło mi wpadać comiesięczne 1500 złotych. Boże kochany, co to dla mnie była za kasa! Później dostałem się do reprezentacji, zdobywałem medale mistrzostw Polski, dzięki czemu zaczęły przychodzić pieniążki z miasta i kadry. Jakoś zacząłem odbijać się prawie że z nędzy - opowiedział red. Kurowskiemu. Pięściarz nie chciał wyjawić, za jakie przestępstwo został obezwładniony przez stróżów prawa. Początkowo zastrzegł, że nie chce do tego wracać, dodając że była to "straszna głupota i dosyć poważne rzeczy". Chwilę później rzucił nieco więcej światła na całą sprawę. - Jeśli nic nie masz, a ja zawsze chciałem mieć praktycznie wszystko "na już", a tu nagle przychodzi "oferta", że możesz mieć dużo za cenę ryzyka, czyli to co ja kochałem, więc wchodziłem w to. A później płaciło się za błędy. Dzisiaj, jak do tego wracam, to tylko szeroko się uśmiecham, bo mogłem skończyć dużo gorzej, ale może też dużo lepiej? - odparł refleksyjnie. 100 rund na drodze do chwały Sportowiec ma świadomość, że ewentualna wygrana z Andrade, poza miejscem w historii, ustawi go finansowo do końca życia. O ile najbliższa gaża jeszcze nie jest bajońska, to obrona tytułu zapewniłaby pięściarzowi ogromną wypłatę, wraz z którą od razu stałby się milionerem. Droga do chwały wiedzie przez salę treningową, na której Sulęcki pod wodzą trenera Piotra Wilczewskiego w samych tylko Stanach Zjednoczonych, gdzie udali się już końca maja, przesparował 100 rund. Na godziny przed pojedynkiem wieczoru zawodnik grupy KnockOut Promotions zapewnia, że zrobił wszystko, by zostać piątym polskim zawodowym mistrzem świata w boksie. AG